poniedziałek, 21 września 2015

Zdrowy maluch

      Dziś króciutko o zdrowiu najmłodszych. Jak wspominałam, błędem współczesnego podejścia do dzieci jest nadmierna sterylność. Znajoma w pracy opowiadała mi, że jej córka strasznie sterylnie chowała niemowlę. Wyparzała mu smoczek i butelkę przy każdym użyciu, a zatem kilka razy dziennie. Efekt? Kiedy tylko dziecko doszło do etapu wkładania przedmiotów do ust, skończyło się jakimś zakażeniem w jamie ustnej. We wszystkim należy zachować umiar i dostosować dbałość o higienę do wieku dziecka. Kiedy spadł mi smoczek w pierwszym miesiącu życia dziecka, biegałam go umyć pod bieżącą wodą. Aktualnie syn ma niespełna pół roku, wkłada do ust wszystko co napotka na podłodze, więc jak smoczek na nią spadnie, to ewentualnie wytrę go w koszulkę :). Nie mamy w domu zwierząt, więc naprawdę nie mam powodów do niepokoju. Choć ostatnio koleżanka mnie rozbawiła stwierdzając, że gdy po domu chodzi bez okularów to i tak nie widzi sierści swoich kociaków i jak córce cukierek spadnie, to ona tam przyklejonej sierści nie widzi. A czy tam jest to już inna sprawa. I dziecku nic nie dolega.
     Skoro już wracamy do natury, to na całego. Koniecznie karmimy piersią. Jasne, że są sytuacje, że się nie da, ale większość historii, które słyszę to brak pewności siebie i determinacji. Albo chęci. Sama nie karmiłam zbyt długo pierwszego syna, bo dałam się przekonać pokoleniu mam, cioć itp., że syn nie dojada i koniecznie muszę go dokarmić butelką. I potem już mleka było coraz mniej. Żałuję, że nie byłam wtedy wystarczająco pewna siebie i wystarczająco zaopatrzona w wiedzę, która pozwoliłaby mi zapobiec tej sytuacji.  Nie wyobrażam sobie np. wakacji z mlekiem w proszku. Co zrobić na plaży? Zawsze mieć ze sobą wszystko i drżeć, czy nie będzie za zimne? Czy nie zapomnę? Czy nie zbraknie? Uważam, że karmienie piersią jest najwygodniejszą możliwością. To moja opinia. No i najgłupszym argumentem dla mnie jest to, że kobiety nie karmią, bo się boją o swoje piersi. Już to może pisałam, ale zapamiętałam sobie ostatnio dyskusję mojego męża z kolegami. Śmiali się, że sztuczne piersi musiały wymyślić kobiety, bo one wcale nie są ładne. Facetom zdecydowanie bardziej podobają się naturalne piersi, także te po karmieniu są bardziej seksi niż jakiekolwiek sztuczne. Poza tym nie rozumiem dlaczego ewentualne potrzeby seksualne można stawiać ponad zdrowie naszych dzieci.
      Kolejną sprawą, w której działam niestandardowo to wielorazowe pieluchy. Używam takich z wkładami z mikrofibry. Kupiłam pierwszych 10 kiedy pierwszy syn miał chyba z roczek, wcześniej nie miałam możliwości finansowych. Potem jak urodził się Szymon dokupiłam kolejne 10. Teraz korzysta z nich Tomek. Staram się na co dzień używać pieluch do prania ( zdrowsze szczególnie dla chłopców), ale na wyjazdy korzystam z jednorazówek. Wychodzę z założenia, że ma to być dobre także dla mnie. Wielorazówki przemakają, trzeba to powiedzieć wyraźnie. Więc zmieniam je średnio co 2-3h. Czasem częściej, bo widzę, że jest pełna, czasem zmieniam niemal suchą. To mnie cieszy, bo oznacza, że syn już reguluje trzymanie moczu. Piorę 1-2 razy w tygodniu. 
        Tyle mi przyszło do głowy. A tak wygląda zdrowy maluch w naszym wykonaniu :)
       








wtorek, 15 września 2015

Jak żyć zdrowo - mniej chemii

       Jak pisałam wcześniej, staram się żyć zdrowo. Pierwsze zmiany zaczęły się zwyczajnie z powodów zdrowotnych. Źle znosiłam działania środków chemicznych, miałam problemy z zatokami. Apogeum problemów pojawił się na studiach ( zajęcia laboratoryjne z chemii) i wtedy zrozumiałam jakie jest źródło moich nieustannych problemów. Oczywiście nie jest to tak, że z dnia na dzień rzucamy się w ekożycie i problemy się kończą. Wszystko przychodzi powoli, do wielu rzeczy trzeba się przekonać. Najłatwiejsze było zrezygnowanie z rozpylanych środków czyszczących typu Pronto czy do szyb na fali był Mr Muscle. Szmatki z mikrofibry okazały się tak samo skuteczne i teksty jak to te płyny chronią przed osiadaniem się kurzu okazały się totalną bzdurą. Kurz był tak czy siak. Najtrudniejszym etapem była rezygnacja z chemii w łazience. Wszyscy znamy te reklamy przedstawiające obrzydliwe potwory w naszej toalecie. Wydawało mi się, że używanie środków typu Cif czy Domestos ( o zgrozo!) to po prostu dbanie o higienę. To ja się zastanawiam jak to jest, że od kiedy nie używam środków chemicznych do mycia wanny, nie robi mi się charakterystyczny osad? W mojej ubikacji wcale nie śmierdzi, a zlew jak nie jest oblepiony czekoladą albo farbami, to też jakoś się go specjalnie brud nie trzyma. Do wanny i prysznica używam najczęściej płynu z orzechów indyjskich. Można go kupić albo też sobie samemu przyrządzić gotując owe orzechy po prostu. Jeśli chodzi o mycie toalety to chłopaki kłócą się, kto będzie to robił. Ocet z sodą oczyszczoną to dla nich świetna atrakcja. Przy okazji przyzwyczajają się do stałych obowiązków. Zapewne teraz krzyczą przewrażliwione matki, że jak ja mogę dopuścić dziecko do mycia toalety. Tak jak dopuszczam do korzystania z niej i jest zapewne bezpieczniejszy niż wasza wanna wyszorowana cifem, który bardzo trudno spłukać i niemal zawsze ktoś się z nim kąpie. A kogo pierwszego wrzucamy do kąpieli? Na początku trudno się przyzwyczaić, że o tym czy jest czysto nie świadczy zapach kwiatów, sosny czy czegoś jeszcze innego. A jeśli mam ochotę, żeby pachniało, używam olejków eterycznych. Mam też wodny odkurzacz, to sobie czasem wkroplę nieco do zbiornika. Natomiast trzeba uświadomić sobie, że - zgodnie z reklamą!- może pięknie pachnieć i być brudno. Kolejnym argumentem przeciwko środkom chemicznym jest fakt, że zbyt sterylne warunki są dla nas i przede wszystkim dla naszych dzieci niebezpieczne. Naukowcy coraz częściej biją na alarm w tej sprawie, ale chyba są skutecznie zagłuszani przez wielkie chemiczne korporacje. Poprzez brak bieżącego kontaktu z bakteriami ( tak, chlor je wyniszczy, a jak!) nasz układ odpornościowy słabnie. I nie chodzi tutaj o to, żeby mieć brud i smród, ale zdrowe proporcje. No naprawdę wystarczy ten ocet, soda, czy szare mydło. 
     Pranie. Nie używam żadnych płynów do płukania tkanin. Mam swój proszek do prania na bazie szarego mydła, sody oczyszczonej i boraksu. Przynajmniej wiem, co w nim jest. Działa. Kiedyś mąż zakwestionował moje metody prania. że plamy nie schodzą jak w reklamach. Zdenerwowałam się i kupiłam proszek do prania i jakieś tam płyny ( do czarnego i kolorów). Plamy nie schodzą tak samo jak z moim proszkiem, do niektórych po prostu trzeba użyć odplamiacza. Czasem wystarczy moczenie w boraksie. Kupiłam też kiedyś dla porównania Vanish i jakiś typowo chlorowy środek oraz ekologiczny odplamiacz firmy L'abre Vert. I ku mojemu zaskoczeniu, ten eko jest najlepszy. Boraks musi się moczyć i to jego wada, ale też nieźle schodzi. Vanish to jakaś kpina, a ten chlorowy jest nie do zniesienia. Musiałam wietrzyć cały dzień łazienkę. Ogólnie wypróbowałam też kilka produktów ekologicznych, żeby wyrobić sobie opinię. Przyznaję, że sięgam do nich gdy brak mi czasu, gdy skończy się mi jakiś produkt albo gdy pałeczkę sprzątania przejmuje mąż, który nie przepada za zapachem płynu z orzechów. Trzeba przyznać, że jest specyficzny. 
    Kosmetyka ciała to też osobny temat. Media naciągają nas na balsamy, balsamiki itd. Tymczasem każda z nas kupuje masę kosmetyków, których nigdy potem nie używa. Nie mam racji? Jak pisałam tutaj, robię sobie kremy sama w domu. Ale też nie używam ich nadmiernie. Po prostu czasem mam uczucie suchej skóry, to się delikatnie posmaruję. Może to wynika z faktu, że domowe kremy nie uzależniają ? Bo jakoś stosując kremy sklepowe, musiałam je używać codziennie. Moja naturalna warstwa ochronna chyba przestawała być produkowana. Jeśli je odstawiłam, problem męczył mnie kilka dni i mijał. A może moje kremy są treściwsze, bardziej skuteczne? Nie wiem. Nie mam potrzeby smarowania twarzy i ciała codziennie. Zimą lubię balsamować na noc nogi masłem shea. No i balsamuję się, gdy robię większą ilość kremów dla kogoś. Jak dzieci lubią wylizywać miski z ciasta, tak ja lubię wykorzystać moje kremowe odpadki. Muszę przyznać, że ludzie działający w marketach są mistrzami. Kupiłam ostatnio w Biedronce przy kasie balsam do ust! Nie wiem dlaczego?! Mam własne pomadki i błyszczyki. 
      Reasumując, można uniknąć niepotrzebnych środków chemicznych, jeśli tylko czuje się taką potrzebę. A warto iść pod prąd.


Orzechy indyjskie                                                         Rozpuszczanie składników olejowych kremu












Uchodźcy, imigranci

     Postanowiłam wtrącić swoje trzy grosze. Jesteśmy wręcz bombardowani informacjami na temat uchodźców, czy też imigrantów. Z jednej strony przedstawiani są jako uciekający przed bombami poszkodowani ludzie. Z drugiej strony mamy informacje, że 3/4 z nich to młodzi mężczyźni, co chyba kłóci się z tym pierwszym. No i co tu myśleć?
      Ja osobiście boję się islamu. Oni nie są tacy jak my i w przeciwieństwie do nas ich religia nie narzuca im szacunku i miłości do innych wyznań. Przecież jasno deklarują, że jeśli nadejdzie "ten czas" to będą walczyć w imię swojego boga przeciw innowiercom. Rodzinie, sąsiadom. Dla nich jesteśmy grzesznikami. Nawet jeśli na co dzień są uczciwi, dobrzy i przyjaźni. Może za mało wiem, za mało przeczytałam na ich temat? Nie wiem, to co znalazłam nie zachęciło mnie do dalszych poszukiwań. Poza tym wszyscy próbują przedstawić to po swojemu, a prawdę poznali chyba tylko Ci, którzy żyli wśród tych ludzi.
       Z drugiej strony, jestem katoliczką. Moim obowiązkiem jest nieść pomoc potrzebującym. Wręcz czuję taką potrzebę. Jeśli naprawdę są tam rodziny, które uciekają przed wojną, chciałabym im pomóc. Mam niestety sporo wątpliwości, czy oni mojej pomocy chcą.  Może po prostu rozwiążmy ten problem tworząc wielki napis: "Przyjmujemy do Polski chrześcijan, którzy pragną zostać u nas na stałe. Chętnych zapraszamy" i zobaczymy, ilu się zgłosi. Dlaczego chrześcijan? Bo jest ich wystarczająco dużo, żeby UE odczuła naszą pomoc, a my będziemy spać spokojnie. Polacy to kraj chrześcijański i na chrześcijaństwie zbudowany. Tutaj chrześcijanie się będą mogli odnaleźć. 

sobota, 12 września 2015

Jak żyć zdrowo

      Zawsze powtarzam, że nasi rodzice mieli o wiele łatwiejsze zadania przy wychowywaniu nas. Nie mieli tak wielu wyborów, z wielu rzeczy nie zdawali sobie  sprawy. My dzisiaj musimy decydować o wszystkim, nie możemy do żadnej instytucji mieć 100% zaufania. I w ten sposób wśród naszych znajomych pojawiają się coraz skrajniejsze poglądy dotyczące różnych aspektów życia. Jedni w ogóle nie szczepią dzieci, inni przeszli na wegetarianizm, jeszcze inni bardzo restrykcyjnie zmienili dietę eliminując cukry, konserwanty. Każdy w coś się zagłębia, czyta, szuka. Staram się wykorzystywać ich wiedzę i zaangażowanie. Nie we wszystkim zgadzam się z nimi, nie we wszystkim ich naśladuję. Ale czerpię z ich mądrości wprowadzając zmiany w naszym życiu. 
       Zacznę od swojego konika, czyli "wyrzuć chemię z domu". Napisałam kiedyś coś niecoś tutaj. Staram się, aby było to dla mnie stylem życia, a nie wysiłkiem podejmowanym każdego dnia. Jasne, że nie zawsze wszystko uda mi się zrealizować. Po urodzeniu Tomka kupiłam sobie środki czyszczące "eko". Nie są one tak cudowne, jak soda z octem;), ale czasem z braku czasu muszę się nimi poratować (np. szybko wyszorować wc, bo zapowiedzieli się goście i nie mogę czekać aż minie 15 minut po reakcji octu i sody). Jednak staram się mieć zawsze gotowy mój eko proszek, orzechy, naturalne olejki zapachowe, sodę i ocet. Nigdy nie myję łazienki środkami zawierającymi  chlor, a moi goście na pewno potwierdzą, że nie wyglądają odrażająco. I nie śmierdzi. Mogłabym się rozpisywać na ten temat, ale udostępniłam link do bloga, gdzie można znaleźć te informację, więc się nie będę powtarzać. 
        Zdrowe żywienie. Tutaj źródeł mojej wiedzy mam sporo, bo i temat coraz popularniejszy. Mieszkanie na wsi umożliwia mi kupowanie warzyw i czasem mięsa bezpośrednio od rolników, a stałym dostarczycielem witamin dla moich dzieci jest dziadek. Mamy świeżutką marchewkę, ziemniaki, seler, por, przyprawy i owoce. Zrobiłam całkiem sporo zapasów na zimę, a ich największą wadą jest spora zawartość cukru. Jak to w dżemach i kompotach bywa. Nie jestem też niestety na tyle zdeterminowana, żeby wyeliminować z naszej diety całkowicie słodycze, ale staram się i co jakiś czas na nowo postanawiam zaspokajać potrzeby słodkości swoich dzieci czymś zdrowym. Mamy także zasadę zdrowych śniadań, które już tak się zadomowiły u nas, że po powrocie ze szpitala z Tomkiem mój syn zapytał, czy mogę im wreszcie zrobić na śniadanie coś zdrowego, bo tata to tylko te płatki i płatki. Robię im różne kasze, płatki (owsiane, orkiszowe, jęczmienne itp.) z miodem, na gęsto, na mleku ( wrogów mleka informuję, że mleko uwielbiamy i i tak pić będziemy). Obiadów staram się nie przesalać, a zastępować przyprawy świeżymi ziołami. Mam swoje pomysły na podwieczorki i lekkie kolacje. Jasne, że przy tym zdarzają się dni, że wszyscy faceci w domu się buntują przeciwko mnie i serwują na kolację tosty albo robimy pizzę. Co do przepisów i ulubionych blogów, stronek, innym razem napiszę.
           Choroby, szczepionki, leczenie. Główna zasada naszego domu, unikamy wizyty u lekarza jak ognia. Nie biegam z katarkiem do lekarza, żeby przywieźć z poczekalni zapalenie płuc albo biegunkę. Udało nam się znaleźć takiego pediatrę, że antybiotyki przestały niemal funkcjonować w naszej rodzinie. Pani doktor bardzo spokojnie podchodzi do chorób, prędzej zrobi niezbędne badania niż niepotrzebnie nafaszeruje dziecko chemią. Jeżdżę do niej głównie w celach osłuchowych i potwierdzam, że moje metody działają. Moje i jej zarazem. Katar leczymy kąpielami w soli morskiej, inhalacjami solą fizjologiczną, inhalacjami z tymianku i ziela macierzanki. Najczęściej udaje nam się w ten sposób uniknąć kaszlu. Jak się nie uda, to metoda stosowana jest dalej. Zaprzyjaźniliśmy się z witaminą C ( kupiłam 1kg i pijemy rozpuszczoną w wodzie), czosnkiem, cebulą i miodem. Od czasu do czasu serwuję chłopakom tzw. bombę witaminową ( sok z pomarańczy, zblenderowany banan, czy jabłko czy marcheweczka i do tego pół łyżeczki zmielonego siemienia lnianego, pestek z dyni i słonecznika). Myślę, że powinniśmy nasz organizm uczyć, aby sam zwalczał choroby. A nieustanne faszerowanie siebie i dzieci antybiotykami nie da takiego rezultatu.
          Szczegółowo tematy jeszcze omówię osobno.













wtorek, 8 września 2015

Zajęcia dodatkowe

     Każda mama staje przed dylematem, czy posyłać dziecko na dodatkowe zajęcia i jeśli tak, to na jakie? My także w tym roku rozważaliśmy jak to ugryźć. Dobrze, że za przemyślenia wzięliśmy się wcześniej, bo uniknęliśmy podejmowania decyzji spontanicznie, pod wpływem zachęty organizatorów. Byliśmy wczoraj właśnie na dniu otwartym w naszym ośrodku kultury i naprawdę miałam ochotę zapisać siebie i chłopaków na wszystko! :) Szczególnie miałabym ochotę wziąć udział w zajęciach dla kobiet latina sexy dance, widząc jak świetnie tańczyła instruktorka, ale rozsądek podpowiada, że muszę poczekać aż bobas podrośnie. Problem w zajęciach dla mnie polega na tym, że mąż pracuje w systemie zmianowym. Póki co na 3 tygodnie tylko 1 tydzień jest w domu popołudniami. 
    Wybierając zajęcia dla chłopaków patrzyłam na 3 aspekty.

1. Jakie zajęcia są im potrzebne
2. Na jakie zajęcia chcieliby chodzić
3. Na jakie zajęcia ja chcę ich wysłać

Ad.1. Koniecznym dla Maksa uznaliśmy język angielski. Ja nie wiem, jak się zabrać do nauki języka. Tam będzie miał kontakt z poprawną wymową (oby!), a ja będę powtarzała z nim w domu tematy z zajęć. 
Ad.2. Maksymilian chce chodzić na basen. Ja techniki pływania nie znam i w ogóle szczerze mówiąc nie lubię wody. W grę wchodzi tylko nauka w grupie, więc załatwiamy. Niestety problem z nauką pływania stanowi koszt. Miesięcznie wyjdzie nas to ok 200zł. Jest to też najtrudniejsze pod względem logistycznym, bo ja się na basen z trójką dzieci nie wybiorę, żeby Maks się w tym czasie uczył. Jednak dziadkowie zdeklarowali pomoc, więc możemy o zajęciach pomyśleć poważnie.
Szymon chce chodzić na judo. Mamy możliwość uczestniczenia w zajęciach za darmo, więc postaram się skorzystać. Dlaczego nie obaj na jedne zajęcia? Moje nieszczęście polega na tym, że Maks nie lubi przemocy, nie lubi hałasu i już raz odmówił uczestniczenia w lekcjach judo, gdy chodził do prywatnego przedszkola. Szymon boi się wody.
Ad.3.Zajęcia, na które ja chcę ich wysłać i jednocześnie oni chcą chodzić, oczywiście, to zajęcia plastyczno-ruchowe. Coś malują, wycinają, kleją, a potem mają zabawy ruchowe. Na te zajęcia chłopcy będą chodzić razem. Odbywają się one u nas, na wsi, więc zaprowadzę ich w ramach spacerku i mam 1,5h wolnego. Mam zamiar wykorzystać ten czas, np. na uczestnictwo we mszy na 17. :)

Z tymi zajęciami myślę, że ważne jest, abyśmy nie szaleli chcąc, aby nasze dziecko było najlepsze, wybitne i do chwalenia się. A przy okazji ludzie najczęściej rujnują własny budżet. Należy też wziąć pod uwagę nasze możliwości fizyczne. Ja nie deklarowałabym się na tyle zajęć, gdybym chodziła do pracy. Bo nie o to chodzi, żeby cały dzień dziecka nie widzieć, a potem jeszcze go zawozić na jakies lekcje. Bez basenu, judo i zajęć plastycznych każdy sobie w życiu poradzi. A jeśli wasze dzieci chodzą do szkoły, to mają tam język obcy, który najlepiej powtórzyć z mamą i tatą. Och, a najzabawniej jak dziecko postanawia nauczyć angielskiego babcię i dziadka! Nasz synuś postanowił kiedyś dziadków dokształcić, a że języka nie znał, to poruszył własną wyobraźnię i dręczył niczego nie świadomych teściów, dzielnie powtarzających jego językołamacze :)








piątek, 4 września 2015

Uczymy się przez zabawę - zakrętki

    Nauka w domu ma ten plus, że dzieci uczą się kiedy mają ochotę i uczą się przez zabawę. Nie zmuszam ich do siadania przy książkach, kiedy na podwórku świeci słońce albo gdy mają ochotę pobiegać. Zresztą, co ja piszę, my w ogóle nie siadamy przy książkach!
    Do całkiem niezłej zabawy można użyć zakrętek po napojach, które większość z nas i tak zbiera na cele charytatywne. Dzięki temu możemy uaktywnić niedoceniany w szkołach zmysł dotyku. Łatwiej dzieciom zapamiętać tematy, podczas których wykorzystały wszystkie zmysły i gdy brali w zabawie aktywny udział. Dzisiaj moi chłopcy układali cyferki "zakrętkowe". Choć wydawało mi się, że dla starszego syna będzie to już nudne, bawił się świetnie. Natomiast Szymon (3 latka) mógł poćwiczyć skupianie się. Sprawia mu trudność poświęcenie czemuś dłuższej uwagi, a tutaj się postarał.


Później próbowałam wytłumaczyć Szymkowi dodawanie. Szczerze mówiąc to już było dla niego za długo, Maks mu nieustannie podpowiadał i widzę, że jeszcze nie czas na ten poziom matematyki.


Poza walorami naukowymi zabawa pozwoliła chłopakom pracować wspólnie, dzielić się zadaniami, dzielić się zakrętkami;) i pomagać sobie wzajemnie. Nie kłócili się przy tym, aż dziw!

wtorek, 1 września 2015

Edukację czas... kontynuować!

       Decyzja podjęta jakiś czas temu dzisiaj weszła w życie. Uczymy się w domu. Żadnych wypadów do przedszkola póki co nie planujemy. Dopóki mogę sobie pozwolić na nie pracowanie, chcę nacieszyć się swoim macierzyństwem. Choć nasza decyzja wciąż jest dla mnie zaskoczeniem, czuję się z nią dobrze. Ich dzieciństwo już do mnie nie powróci, już nigdy nie będę miała tak wielkiego wpływu na ich charaktery. Ich umysły już nigdy nie będą tak chłonne. 
       Największą wadą edukacji domowej póki co jest dla mnie konieczność tłumaczenia się innym. Nie chodzi mi o osoby, które nie znają tematu i pytają o co chodzi z tym uczeniem w domu. Chodzi o osoby, które uważają, że powinniśmy się tłumaczyć z podjętej decyzji. A ja nie czuję takiej potrzeby i też tego staram się nie robić. Nota bene sama się czasem zastanawiam, co nam strzeliło do głowy! ;) A tak na poważnie pewna mama określiła to mniej więcej tak: Naszym celem jest wychowanie dzieci do świętości. I każdy powinien podjąć taką decyzję, która pozwoli mu to jak najlepiej zrealizować. I my uznaliśmy, że póki co ta droga wydaje nam się najrozsądniejsza. 
       Nawiązując do tytułu posta. Zaczęłam Maksa uczyć...nie, Maks zaczął się domagać uczenia jakiś czas temu. Pytał o liczenie, zaczął rozwiązywać jakieś zadania z matematyki z dziecięcego laptopa, ale chciał coraz więcej i trudniej. Potem miał czas zainteresowania przyrodą w szerokim sensie tego słowa i poczuł potrzebę czytania. Koleżanka poleciła mi książeczki Jagody Cieszyńskiej "Kocham czytać". Kupiliśmy je z okazji dnia dziecka i chłopcy zaczęli je oglądać, powoli czytać. Nasz trzylatek nie wykazuje większego zainteresowania, ale starszyzna już zaczęła składać słowa, czytać proste zdania. Co jest w tym fajnego? Że wygląda to mniej więcej tak. Ja karmię sobie Tomcia, składam parnie, robię obiad, a Maks wpada z książką, bo akurat ma ochotę i sobie czytamy. Kilka głosek czasem. I pewnego dnia Maksymilian siada i czyta. Szczerze mówiąc to się wzruszyłam. I ucieszyłam, że to wyszło tak naturalnie. Z jego własnej chęci poznawania świata, uczenia się. Teraz siada z globusem i czyta nazwy państw. Bo on się właśnie dlatego uczył czytać! Żeby samemu móc poznawać nazwy zwierząt i roślin z albumów, czy państwa, miasta z map i globusa.  Jego celem nie było nauczyć się czytać, ale uczy się go, żeby poznawać to, co go interesuje. Nadal chce zostać wynalazcą :)
        Szymon ( 3 latka) jest zupełnie innym dzieckiem. Żywy, głośny, absorbujący. Liczy już całkiem nieźle, bo Maks go pilnuje, gdy bawią się w chowanego. Jego rysunki stają się coraz łatwiejsze w rozszyfrowaniu, ale wciąż są pełne spontaniczności. Uwielbiam, gdy maluje. A jeśli się czegoś uczy, to przy okazji. Dziś Maks wymieniał dni tygodnia, Szymcio też chciał. Zaproponowałam, żeby za mną powtarzał:
JA: Poniedziałek
Sz: Poniedziałek
Ja: Wtorek
Sz: Wtorek
...
JA: Niedziela
Sz: Niedziela
JA: Świetnie!
Sz: Świetnie.













Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...