wtorek, 31 marca 2015

Matka trzech króli

Zostałam w szpitalu nazwana przez panią pediatrę matką trzech króli. Tak, trzeci król zawitał na świecie. Bezbronna maleńka kruszyna, którą baliśmy się dotykać w pierwszych dniach. Nie będę kłamać, że się nie bałam. Choć wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, tuż przed cesarką płakałam ze strachu. Wiedziałam, że za kilka minut może odejść ten strach, który towarzyszył mi przez ostatnie 6 miesięcy, a może nadejść większy. Pierwszy raz mogę nazwać swoje cesarskie cięcie porodem. Zostałam potraktowana jak matka. Pani pediatra się przedstawiła i wyjaśniła, że będzie badać dziecko po urodzeniu, a potem mi go położy na ciele. Pokazała, gdzie będzie go przenosić, żebym od razu mogła na niego zerknąć. Tak zrobiłam. Wielkie usta, otwarte rączki i wiedziałam, że jest dobrze. Choć kruszynka nie osiągnęła wielkiej wagi ( 2770g), nie miało to nic wspólnego z wadą genetyczną. Chyba więcej ze stresem jaki zafundował mi pan doktor. Tomcio jest tak chudziutki, że ciężko mu zapiąć pieluchę, żeby przylegała. Ale patrząc na jego apetyt, zapewne szybko dogoni rówieśników. Nie spala też kalorii na niepotrzebne krzyki i marudzenie, skupia się maksymalnie na spokojnym inwestowaniu w swój rozwój poprzez nieustanne spanie. I oby tak pozostało jak najdłużej;)

Co czuje matka w mojej sytuacji? Przede wszystkim nie chcę go zostawić ani na 10 minut bez swojego czujnego oka. Nie chodzi o to, że się boję. Chodzi o to, że jego obecność mnie uspokaja. Cieszę się macierzyństwem. Kiedy urodziłam najstarszego syna, czekałam żeby ktoś mnie wyręczył w zajmowaniu się nim. Byłam wykończona tym, jak zajmuje moją wolną przestrzeń. W głowie. Musiałam nauczyć się żyć dla innego człowieka. Nie byłam już  w centrum swojego własnego życia. Jedzenie, spanie, odpoczynek musiały wiele razy zejść na drugi plan. To było trudne. Przy drugim dzieciątku było o wiele łatwiej. Szymon był też o wiele mniej wymagający. Umiałam już karmić. Podzieliłam tylko przestrzeń na trzy części - troska o Szymka, o Maksa i o siebie.  Na szczęście mężuś potrafi sobie sam kanapeczki zrobić... :) A może to mój spokój i doświadczenie włynęły na to, że Szymek tyle spał? Nie wiem. Teraz natomiast ta zależność dziecka ode mnie, to dzielenie się swoją wolnością, swoją przestrzenią, sprawiają mi radość. To zabawne, ale teraz dopiero jestem szczęśliwa mogąc się dla nich poświęcać. I nie to, żebym z radością sprzątała za nimi zabawki i nigdy się nie denerwowała. Ale teraz narawdę czuję, że się spełniam. To wcale nie jest tak, że mając więcej dzieci ma się to samo np. razy trzy. To jest zupełnie nowe doświadczenie, zupełnie nowe uczucia. Jakby człowiek wchodził na jakieś wyższe poziomy satysfakcji. Jakiś taki Boży plan?

Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...