wtorek, 4 października 2016

ABORCJA - EKSKOMUNIKA - ADOPCJA

   Od prawa do lewa media rozpisują się, jak wiele osób wzięło udział w #czarnymproteście. Można przeliczyć, że nie był to nawet 1% kobiet w Polsce ( ktoś tak podawał), a można stwierdzić, iż było to wielkie pospolite ruszenie. Kobiety walczyły o prawo do zabijania dzieci. Nie nazwę ich feministkami, bo pierwsze feministki z aborcją walczyły i uważały ją za przemoc mężczyzn wobec kobiet. Poza tym feminizm w pierwotnym swoim znaczeniu walczył o prawa kobiet, walczył o kobiety. Dziś polskie ruchy nazywające się feministycznymi walczą o lewicowe prawa, na których póki co najlepiej wychodzą mężczyźni. Polskie pseudofeministki raczej nie zajmują się troską o kobiety. Walczą natomiast z Kościołem, któremu tutaj bezczynności zarzucić nie można.
   Polskiego Kościoła też bronić nie będę. Jest tak poprawny politycznie, że już wytrzymać nie można. Nie ma odwagi zabrać zdecydowanego głosu w sprawach zasadniczych. Ten króciutki liścik, wykorzystany przez te ofiary losu, co nawet nie wiedzą jak się w kościele katolik zachowuje, był żenująco poprawny politycznie. Mamy dziś na świecie Kościół katolicki tchórzliwy. Podaje on, że ok 90% Polaków do niego należy. Ja się pytam: należy czy płaci? Czcimy Jana Marię Vianneya, słynnego proboszcza z Ars, ale nikt by jego kazań nie przeczytał. Bo ludzie by z kościoła uciekli. W przestrzeni publicznej nawet napisać w tym katolickim kraju nie wolno, że są diabły, szatan czeka i krąży kogo pożreć, bo cię zaraz uznają za wariata. Aborcja na przykład jest grzechem tak ciężkim, że zahacza o ekskomunikę!!! Prawdą jest, że w Roku Miłosierdzia papież Franciszek dopuścił zwolnienie z tej ekskomuniki powszechniej, ale czy przeciętny katolik w ogóle wie o tym? Czy wie, że dokonać lub poddać się aborcji grozi wykluczeniem z Kościoła Katolickiego??? Jeśli Twoim zdaniem, to przesada, to po co chodzisz do kościoła? Po co bierzesz ślub kościelny? Po co prowadzisz dzieci do Komunii i robisz im wodę z mózgu nie chodząc potem wcale do kościoła z nimi? Biblia mówi jasno (Apokalipsa): 
"Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" 
     Oczywiście ja nie osądzam, bo czy ja znam wasze dusze? Swojej zrozumieć i nawet poznać nie potrafię, a cóż dopiero drugiego człowieka! Ale jeśli wierzysz w Boga i wierzysz, że Jezus Chrystus umarł na krzyżu za Twoje grzechy, to dlaczego żyjesz tak, jakby to nie miało żadnego znaczenia?

     Chciałabym, żeby z tej całej awantury o prawo do aborcji wyszło coś pozytywnego. Nie ukrywam, że temat adopcji chorego dziecka w naszym domu, także ze znajomymi, poruszany jest dość często. Ale takich decyzji nikt nie powinien podejmować pod wpływem emocji, sytuacji na scenie politycznej czy jakiejś presji. Prawdą jest, że dzieci chore w Polsce adoptowane są bardzo rzadko. Jeśli ktoś je przyjmuje, to ludzie z zza granicy. Ale nie wynika to z braku naszej narodowej empatii, lecz w dużym stopniu z chorej sytuacji prawnej. Napiszę na własnym przykładzie. Jesteśmy rodziną o średniej zamożności. Mamy dom, auto i... kredyt. I do tego całkiem niezłą gromadkę mężczyzn na utrzymaniu. Poza tym wszelkie warunki, żeby przyjąć pod nasz dach więcej dzieci. Dom jest duży, na sporą gromadkę zaplanowany. Jest tylko jedno "ale". Gdybyśmy byli biedni, gdybyśmy pili i korzystali z MOPSu, to dostawalibyśmy pieniądze na utrzymanie dziecka. Ale jeśli jesteśmy zaradni i niczego nam nie brakuje, adopcja dziecka, także chorego, to ogromne wyzwanie finansowe. Bo nikt nie mówi, że jest inaczej. Dlatego jedyną opcją dla osób, które znalazłyby w sercu miejsce dla nie swojego dziecka, jest rodzina zastępcza. Wtedy znika w dużym stopniu ten problem. Ale znikają też prawa tego dziecka wynikające z pokrewieństwa. Jest to też przestrzeń do nadużyć. Oczywiście możemy się zastanawiać, czy w ogóle dobrą instytucją do dystrybucji pieniędzy ludzi, jest państwo, ale to już sprawa polityczna. Problemem jest oczywiście fakt, że państwo da pieniądze rodzinie zastępczej, ale nie biologicznej... Taki mamy chory system. I czy dyskusja, która się własnie toczy na scenie politycznej, nie powinna iść teraz w tym kierunku??? 

Zabijanie to droga ekonomiczna, wymyślona i propagowana przez ludzi, którym wyprało mózgi. Ludzi, którzy przeliczają człowieka na złotówki albo raczej dolary. Społeczeństwo inteligentne wie, że to droga prowadząca do samounicestwienia. Chrześcijanin powinien od razu taką drogę porzucić bez zbędnych dyskusji. My powinniśmy się teraz skupić na tym, jak zbudować społeczeństwo wrażliwe, zorganizowane  i wspierające tych, którzy nasze człowieczeństwo odbijają jak w lustrze. 












sobota, 1 października 2016

JEDNAK JESTEM ZA WYBOREM

   Bardzo cenię sobie wolność. Może czasem aż za bardzo, bo nie potrafię znieść ludzi, którzy próbują mi mówić, co mam robić. W pracy, w rodzinie. Podnosi mi się ciśnienie, kiedy ktoś chce mi mówić jak mam żyć, ile mieć dzieci, kiedy wrócić do pracy i najlepiej jeszcze do jakiej pracy. Jestem zatem bardzo świadoma swoich praw, a ludzie którzy ze mną kiedykolwiek współpracowali na pewno to potwierdzą. Nie krzycz na mnie, bo ja  nie będę siedziała cicho.
   Jestem w 100% za wolnością religijną. Dużo bardziej posuniętą niż wyznaje większość z was - jestem za wolnością wobec rodziców, dziadków, sąsiadów i znajomych. Kompletnie nie potrafię pojąć po co ludzie chrzczą i posyłają dzieci do Komunii Świętej, jeśli do Kościoła tak naprawdę przynależeć nie chcą. Nie wiem po co im ślub kościelny, jeśli nawet nie znają 10 przykazań. Nie wiem po co stoją co niedzielę jak najdalej od ołtarza. Nie mają ciekawszego pomysłu niż stać i np. przeszkadzać rodzicom, którzy ze względu na zachowanie dzieci stoją pod drzwiami ( w naszym wiejskim kościółku jest naprawdę mało miejsca i z wózkiem wjechać się nie da) albo ludziom, którzy musieli wyjść ze względu na duchotę? Nie mam nic przeciwko wyznawcom judaizmu, islamu, buddyzmu czy wszelkim odmianom chrystianizmu. Niech każdy wyznaje, co uważa za słuszne, co czuje, co do której religii jest pewny. Albo niech jest ateistą, agnostykiem czy co tam mu rozum podpowiada. Oczywiście moja akceptacja ma granicę - jest nią moja wolność. Jeśli którakolwiek z tych religii zachęca do krzywdzenia czy zabijania - prawo powinno dawać możliwość interwencji.
   Nie widzę problemu w tym, żeby ktoś ubierał się w dres, a ktoś nosił glany. Nie podoba mi się aktualny niemęski styl młodych chłopaków, ale czy to moja sprawa? Nie obchodzi mnie ile masz dzieci, ilu miałaś mężów. Nie interesuje mnie co palisz, co pijesz i z czego żyjesz. Jeśli coś jest sprzeczne z moją religią - modlę się za ciebie i szanuję twoje wybory. Nie mam pojęcia jakie sąsiedzi mają firanki ani co sąsiadka miała ubrane na ostatniej mszy. Nie patrzę, czy masz w domu bałagan i nie zaglądam po ścianach w poszukiwaniu pajęczyn ( poza tym pająki zabijają muchy i ich hodowla ma sens :) ).
   Osoby homoseksualne spotkane przeze mnie na drodze życia nigdy nie usłyszały z moich ust niczego niemiłego i nawet jeden kolega powiedział, że gdyby wszyscy katolicy mieli  moje podejście do sprawy odmiennej orientacji seksualnej, na świecie żyłoby się lepiej.
   Szanuję prawo wszystkich do wyboru, decyzji. Ale WSZYSTKICH jest u mnie całkiem dosłowne. Uważam, że prawo do życia jest największym prawem. I szanuję to prawo każdej osoby na tym świecie od pierwszych sekund jej życia.









sobota, 24 września 2016

Aborcja. Protest za życiem.

          Jestem totalnym przeciwnikiem aborcji, widać to od początku mojego bloga. I wiele osób patrząc na mój profil na fb albo czytając moje wpisy pewnie ma podniesione ciśnienie tak jak ja, kiedy czytam te lewicowe. Generalnie mam podejście do życia, że coś jest białe albo czarne. Zawsze jednoznacznie oceniam czyn, nigdy człowieka.
         Potrafię nawet zrozumieć obrońców obecnego stanu prawnego. To taka pozycja, w której mamy czyste sumienie, bo nam nic nie wyrzuca, a jednocześnie nie bierzemy za nic odpowiedzialności. To poniekąd poczucie, że zostawiamy ludziom możliwość wyboru. Bo nie chcemy brać na siebie ich problemów, ich ciężarów. Chcemy nadal udawać, że wszystko jest ok, że nic się nie zmieniło. Gdyby zgwałcona nastolatka miała w efekcie tego przestępstwa dziecko, byłoby ono dla nas chodzącym wyrzutem sumienia. Mielibyśmy poczucie, że jej nie uratowaliśmy. Znów byłoby głośno o pedofilach i znów nikt by z tym nic nie zrobił. Wszyscy krzyczą, że trzeba ich kastrować, a nikt nie ma odwagi wprowadzić tego w życie. Wszyscy wiemy, że takie zboczenia coraz częściej hoduje się przez wszechobecną pornografię i nic z tym nie robimy. Wreszcie wszyscy godzimy się na głupie żarty, gdy jakaś dama w naszym środowisku dojrzewa, a jednocześnie nikt z nas nie potrafi jej przygotować na grożące jej niebezpieczeństwa. No i oczywiście jeszcze to opiekowanie się tą nastoletnią mamą przez tyle czasu! Bo przecież gdyby dziecka nie było, to po miesiącu można ją olać, można zapomnieć, a tak? Może by trzeba było zorganizować jej wyjazd, bo by tego potrzebowała? Może opłacać psychologów, ginekologów, położną i wszystko dookoła. Lepiej powiedzieć jej - masz wybór. Możesz dokonać terminacji ciąży ( i wielu takich ciepłych i jasnych terminów się wtedy przy niej używa) i pozbyć się problemu. A możesz heroicznie, niczym bohaterka z Hollywood urodzić mężnie to dziecko. Bo ona wtedy przecież najbardziej czuje się mężna i silna. Wtedy na pewno widzi siebie rodzącą dziecko. I my jej wtedy tak pomagamy każąc jej podjąć decyzję. Tacy jesteśmy wrażliwi!
          Podobnie ma się sprawa z rodzicami, którzy spodziewają się pięknego, różowego bobaska, okazu zdrowia. A słyszą, że dziecko będzie chore. W mediach i na portalach społecznościowych najczęściej podaje się przykłady dzieci z bezmózgowiem, zespołem Pateau, czasem tak mi znanego Edwardsa. A ja mając biegającego zdrowiutkiego Tomeczka pisząc nazwę tej wady nadal mam oczy pełne łez. Znów ściska mi serce i tak bardzo współczuję tym wszystkim rodzicom. Nosić pod swoim sercem dziecko ze świadomością, że może będzie żyć tylko chwilę i może będzie go bolało. Tego nie rozumie nikt, kto tego nie przeżył. A że najczęściej zabija się dzieci z zespołem Downa jest przemilczane. Nikt nie zrozumie bólu rodziców zajmujących się dziećmi chorymi. Także tymi po wypadkach, chorobach o których nam się nawet nie śniło. Dlaczego zatem jestem taką nieczułą jędzą i nie pozwalałabym tym rodzicom decydować o życiu lub śmierci ich dzieci? Myślę, że miarą poziomu emocjonalno - intelektualnego społeczeństwa jest to, jak traktuje ludzi chorych, bezbronnych. Bo oto kolejny raz chcemy się pozbyć wyrzutów sumienia. Już mamy dość nieustannych wpisów z prośbą o pomoc tylu chorych dzieci na fejsiku. Ileż można przelewać? A może musiałabym sobie odpuścić 10-tą torebkę, żeby komuś pomóc? A może mnie naprawdę  nie stać na to pomaganie i wnerwia mnie to najzwyczajniej, że jest tyle bólu i cierpienia? Chcielibyśmy widzieć świat dobry, bez wad, bez bólu i trudności. Żyć w świecie, gdzie zarabia się na przyjemności, a nie na to, by przetrwać. I oto staje  przed nami istota, która nigdy sobie do końca bez pomocy drugiego człowieka nie poradzi. Istota, która ma na twarzy wypisany ból, a my go nie chcemy widzieć. Malutki człowieczek, który nie pasuje do kanonu urody, bo nie ma mózgu. Powiem wam o czym ja marzyłam myśląc, że Tomek może umrzeć. Żeby umierał w ciepłych ramionach matki ( nie zatruty środkami poronnymi albo rozerwany szczypcami). Żeby odczuł tyle miłości w czasie, jaki będzie mu dany, ile tylko bylibyśmy w stanie mu dać. Żeby ucałowali go bracia, przytulili i zdążyli pokochać. Żeby Maksymilian spróbował go zapamiętać i wiedział, że ma świętego braciszka w niebie. I  bardzo współczuję wszystkim rodzicom, którym wmawia się, że są bez serca pozwalając na cierpienie własnego dziecka. To tylko głos tych, którzy nie chcą żyć ze świadomością, że na świecie jest ból i cierpienie. Że śmierć zawsze ma nad nami przewagę i koniec końców to ona wygrywa. Czy można mówić o miłości do dziecka przez pryzmat zabicia go? A co motywuje do tak tragicznych decyzji tak wielu rodziców dzieci z zespołem Downa? Ich dzieci nie cierpią tak jak te głośne w TV. Dlaczego one zasługują na śmierć? Bo wymagają poświęcenia. Albo trudnej decyzji o ich oddaniu i życiu z tą świadomością i oceną ludzi wokół. A my jesteśmy specjalistami w ocenianiu! Kiedyś na mszy siedziałam z tyłu. W naszej parafii jest dziewczynka z zespołem Downa, która czasem coś powie na głos, czasem się wierci. Jak dla mnie zachowuje się lepiej niż nie jedno dziecko w naszym kościele bez wady genetycznej, ale niewychowane. I pamiętam takiego dziadka, który się tak gapił pretensjonalnym wzrokiem i kiwał głową, kiedy ona właśnie coś powiedziała albo się ruszyła. Mi ona w ogóle nie przeszkadzała. Ale siedziałam za nim i miałam serdecznie dość jego wiercenia się, wzdychania i kiwania głową ( nawet kiedy nic nie robiła). Naprawdę miałam ochotę podejść do niego po mszy i zwrócić mu uwagę! Nie zdążyłam. Przypuszczam, że wielu niemiłych chwil doświadczają tacy rodzice. Zresztą można o tym przeczytać na ich blogach. Bo nasze społeczeństwo w tym pokoleniu jest upośledzone emocjonalnie. Na szczęście młodzi ludzie mają większą wrażliwość i wiedzę na ten temat. Niestety było mi też dane doświadczyć sposobu, w jakim informowana jest matka, czy też rodzice, o podejrzeniu wady genetycznej. Lekarz, który mnie informował ma tyle wypisanych osiągnięć naukowych , tytułów, artykułów i kursów, że nie mieszczą się na jednej stronie. Ale człowiek ten nie ma pojęcia co to jest empatia. Nie ma pojęcia jak może czuć się matka. Siedzi z kamienną twarzą, czeka aż się wypłaczesz i informuje o prawie do dalszych badań i prawie do aborcji ( co trzeba pisemnie zaświadczyć: dnia tego i tego zostałam poinformowana o przysługującym mi prawie do aborcji). Dowiadujesz się, że masz chore dziecko i za chwilę masz to napisać. Nikt Ci nie mówi, że są fundacje wspierające takich rodziców, hospicja perinatalne, że ci współczuje. Ty wiesz, że za Tobą są kolejni pacjenci ( sama czekałaś już 40 minut dłużej) i czas się pozbierać i wyjść na świat, jak gdyby nic się nie stało. No i oczywiście musisz szybko podejmować decyzje, bo masz czas do 21 tygodnia!  Więc czy można mówić tutaj o wolności podejmowania decyzji? To jest wolność czy raczej obarczenie ludzi decyzją, która będzie uzasadniona z ekonomicznego puntu widzenia ich i społeczeństwa? Społeczeństwo daje Ci przekaz - my pozwalamy zabijać takie dzieci, bo ich nie chcemy, ale Ty masz wybór. Ja się pytam - gdzie tu jest wybór??? To żaden wybór. To presja, której jedni ulegają, inni nie.
                 Przypadek trzeci - zagrożenie dla życia matki. Czym różni się ono od tego proponowanego w ustawie proponowanej przez komitet "Stop aborcji"? Bezpośredniością. Zagrożenie dla życia matki jest pojęciem bardzo ogólnym. Jest wiele problemów w ciąży, które mogą doprowadzić do śmierci. Jak chociażby odklejenie się łożyska. Dziecko umiera z niedotlenienia, a matka się wykrwawia. Zagrożeniem, gdzie powszechnie proponowana jest współcześnie aborcja jest zagnieżdżenie się dziecka w bliźnie po cesarskim cięciu. Ale nie trzeba wiele się napracować, żeby doczytać o wielu przypadkach, gdzie taka ciąża przebiegła bez komplikacji do samego końca. Przypuszczam, że będąc po kilku cesarkach bez problemu znalazłabym lekarza, który dokonałby aborcji na podstawie tego, że dziś oficjalnie maksymalna ilość cesarek w Polsce to trzy. Każda następna zagraża mojemu życiu. Nikt nigdy nie każe matce się poświęcać. Nie każe jej umierać, a już w ogóle idiotyzmem jest wskazywanie, że umrze i matka, i dziecko. Ale nie może być tak, że ja jestem nieodpowiedzialna i po 5 cesarkach zachodzę w ciążę i mówię - mam prawo do aborcji. Albo dziecko zagnieździło się w bliźnie i nie mam ochoty na stres i ciążę pod ścisłym nadzorem ( wizyty co najmniej raz na 2 tygodnie).
             Zabijanie dzieci jest zawsze złe.
          Chciałabym także wspomnieć co nieco o tych kobietach, które aborcji dokonały. Ja im wszystkim współczuję. Najbardziej tym, które nie potrafią z tym żyć. Znam ludzi, którzy tym kobietom fachowo pomagają. Całymi latami dręczą je wyrzuty sumienia. I nie ma przy nich tych, którzy aborcję im proponowali, wykonywali, doradzali. Nie ma też tych, którzy walczyli o prawo wyboru. Kto pomaga tym kobietom, kto pomaga samotnym matkom, ludziom chorym? W zdecydowanej większości są to przeciwnicy aborcji. Współczuję także tym kobietom, które traktują aborcję jak wyrwanie zęba. Jak poranione muszą być ich serca, że tak się znieczuliły...
             Jestem za totalnym zakazem aborcji. Jestem za odpowiedzialnością.

















środa, 10 sierpnia 2016

Nadchodzą mentalne zmiany?

Jestem w szoku. W TV pojawiają się reklamy, gdzie rodzina ma troje dzieci! Polska szaleje! Oczywiście wolałabym, żeby ich tam było pięcioro, ale nie jestem specjalistką od marketingu, więc nie będę już wymyślać. Ale to nie jedyne zmiany, jakie zauważyłam. Coś zmienia się w ludziach. Kiedy urodziłam trzeciego syna, nieustannie gratulowano mi odwagi ( przy czwartym chyba musiałabym zostać wpisana do jakiejś księgi rekordów, tylko jakiej? ). Jacy my nie jesteśmy odważni, że w dzisiejszych czasach, że bez miliona na koncie takie szalone decyzje. Często mnie pytano: a kiedy czwarte? Czasem odpowiadałam: gdy wy będziecie mieć trzecie. I słyszałam, że nie, bo brak środków, że już wiek nie ten albo że już do pieluch ciężko wrócić. I spotykam dziś te same mamy, a to mama jedynaka jednak się odważyła, a inna mówi, że zaczęła się widzieć z trzecim... Jasne, że nie każdy ma predyspozycje do posiadania dziesięciorga dzieci. Wielu z nas nie ma takiej ufności w Boże działanie, żeby się zdecydować na dziecko, kiedy się ledwo domyka budżet. Są kobiety wśród nas, które marzyły o licznej gromadce, a Bóg miał wobec nich inne plany i musiały to przyjąć. Ale dobrze jest, kiedy nie mamy obsesji ani w jedną, ani w drugą stronę. Ja głęboko wierzę, że Bóg ma dla każdego z nas plan, który możemy ( wolna wola, nie musimy!) realizować. I warto nie zagłuszać Jego prośby o przyjęcie kolejnego potomka. Ale nie trzeba też sobie niczego wmawiać albo porównywać się z innymi. Boże daj mi umiejętność słuchania i naucz podejmować mądre decyzje.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Historia Tomka - świadectwo

Zostałam poproszona o krótkie świadectwo, o opisanie naszej historii. Nie spodziewałam się, że tyle osób ją przeczyta. Dzięki temu pisałam bardzo szczerze. Dzielę się nią zatem i tutaj:

Historia Tomka.

Na pierwsze badania prenatalne udaliśmy się pod koniec września, zgodnie z wytycznymi dotyczącymi wieku płodu. Standardowo kolejka, pobranie krwi i wreszcie wejście do gabinetu. Pani doktor zrobiła szczegółowe USG, zapewniając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć trzeciego syna. Pani doktor mówiła, że wygląda wszystko świetnie. Jednakże zostawiła furtkę mówiąc, że nie może nam nigdy dać 100% pewności, że dziecko nie będzie chore. Pamiętam, że powiedzieliśmy jej, iż nie ma to dla nas znaczenia w sensie radości z jego posiadania, ale chcielibyśmy wiedzieć, gdybyśmy już mogli mu jakoś pomóc w razie choroby. Dowiedziałam się, że wyniki wyślą mi mailem, gdyż jeszcze muszą czekać na wyniki z badania krwi.
13.10.2014r. starsze dzieci były u babci, a ja zrobiłam sobie drzemkę, korzystając z wolnej chwili. Zadzwonił telefon z przychodni, która wykonywała badania prenatalne. Pani BARDZO chłodno i profesjonalnie powiedziała, że chcieliby, abym przyjechała na rozmowę w związku z wynikami badań krwi.Ocuciło mnie to jak kubeł zimnej wody. Drżącym głosem, ze łzami w oczach zapytałam, czy coś jest nie tak? Pamiętam do dziś to zirytowane: "tak! czy może Pani przyjechać jutro na 21:30 (!)? Pani doktor, która robiła USG ma urlop, więc przyjmie panią inny lekarz. " Do dziś pamiętam, że to jutro, to był wtorek. Oczywiście, że się zgodziłam, wsiadłabym w samochód w tej chwili. Poszukałam najczęstsze wady genetyczne, zdobyłam wiedzę na temat wszystkich trisomii i modliłam się płacząc: Boże, żeby to był tylko Down, żeby tylko Down...
Mąż pracował na 18:00, pojechali ze mną rodzice. Poszli wypić kawę do kawiarni obok, zostawiając mnie, za co jestem im bardzo wdzięczna. Gdybym miała z nimi rozmawiać, płakałabym cały czas. To była taka intymna sprawa... Weszłam do gabinetu tuż przed 22:00. Lekarz na wstępie przeprosił mnie za opóźnienie i pamiętam, że byłam wściekła, że mówi mi o głupotach kiedy przyszłam dowiedzieć się, czy moje dziecko będzie żyć! Z oziębłą twarzą i głosem bez emocji poinformował mnie o zwiększonym ryzyku zespołu Edwardsa. Nazwał to trisomią 18 i chciał zacząć tłumaczyć, ale ucięłam mu: wiem! Bo chciałam się uspokoić. Trisomia 18???!!! Kilka godzin, dni, czy może tygodni mój synuś będzie z nami? Lekarz mówił mi to tak, jakby moje dziecko na pewno miało być chore. Naprawdę nie da się opisać, jak mnie zmiażdżył fachowym językiem i wreszcie przystąpił do informowania mnie o moich prawach. Najpierw do prawa wykonania badania genetycznego. Dziś opiszę to tak: skupił się na reklamie płatnego testu harmony. Następnie chciał mówić o prawie do usunięcia ciąży. Odpowiedziałam: proszę o tym nawet przy mnie nie wspominać. Jaki był oburzony! Że on musi mi to powiedzieć! Wreszcie uspokoiłam się, trzeźwym okiem spojrzałam na dokumenty. Na spokojnie. Ryzyko 1:115. To jakiś żart? Mniej niż 1% szans, a ten człowiek mówi do mnie tak, jakby tam było 99%? Powiedziałam mu to. Znów ATAK. Dosłownie zaatakował mnie, że ludzie mają 0% i dzieci się rodzą z zespołem Downa. Tak mnie zagadał, atakował ( wściekły z powodu mojej reakcji na temat aborcji), że wyszłam z gabinetu z przekonaniem, że moje dziecko umrze. Dziś widzę, że realne prawdopodobieństwo było tak małe! Ale ten człowiek zrobił mi wodę z mózgu!
Kiedy wróciłam do domy, nie mogłam jeść, ciągle płakałam. Byłam wściekła na męża, który przeżywał to w sobie, a ja zostałam jakby sama. Zastanawiałam się, jak to zorganizujemy. Takie pożegnanie itd. Bardzo pomogła mi moja pani ginekolog, której poglądy są zbieżne z moimi. Doradziła, abym wybaczyła lekarzowi. Podkreślała, że ona nie widzi żadnych wad, a Edwardsa powinna widzieć, to bardzo poważna choroba. Jej słowa: Jeśli Bóg dał wam chore dziecko, to da siły, aby je wychować. Powoli godziłam się z myślą, że muszę czekać do porodu. Nie stać nas było na test harmony, a ryzyko poronienia przy amniopunkcji jest większe niż 1:115... Atmosfera w domu ciężka, bo ja jestem wrakiem człowieka. Ciąża emocjonalnie zawsze jest ciężka, a moja sytuacja jeszcze mnie bardziej rozchwiała. I nagle okazało się, że dziecko nie przybiera na wadze, jest za drobne. Już miałam dość. To pierwsza oznaka - niska masa urodzeniowa. Byłam w szpitalu z podejrzeniem hipotrofii płodu. Poleżałam, odpoczęłam i mały zaczął przybierać. Jego stan był wynikiem moich stresów.  Nie potrafiłam się cieszyć ciążą, bo bałam się, że zaraz to dziecko stracę. Dwa miesiące później miałam już stany depresyjne. Nie chcę tego opisywać, to za bardzo boli.
Tomek urodził się zdrowy. Mała drobinka, której zafundowałam mnóstwo niepotrzebnego stresu tylko dlatego, że lekarz miał ochotę "przejechać po mnie walcem". Przecież to ryzyko było tak małe, że powinien mi to tam podkreślić. Błąd wyniku krwi wynosi 1:20! Ale jemu chodziło o pieniądze... Tomek jest zdrowiutki, karmiony piersią i śliczny. Mamy z nim tylko jeden problem. W stresie, gdy się uderzy albo wystraszy, zanosi się. Przestaje oddychać, robi się siny. Gdyby aborcja była zakazana, nie przeżyłabym tego. Lekarz nie miałby ochoty robić wszystkiego, abym przyniosła im zyski.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Kraj Piłatów

Ewangelia wg św. Mateusza 27,24
"Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz»."
Znalezione obrazy dla zapytania piłat umywa ręce

Każdy z nas uważa zachowanie Piłata za złe. Wiedział, że Jezus nie jest winny. Dlaczego pozbawiać życia kogoś, kto nie uczynił nic złego? Dlatego, że inaczej patrzy na świat? Że mówi o jakimś królestwie z innego świata? Dlatego, że zaniósł ludziom uzdrowienie? A może dlatego, że jest dla nich moralnym ciężarem? Pokazuje przecież, jak daleko są oni od Boga. A jednak Piłat ulega presji i zgadza się na Jego ukrzyżowanie. Dziś pewnie powiedziałby tak: "Ja nie widzę powodów do zabicia tego człowieka, ale pozostawiam wam wybór. Daję wam narzędzia (żołnierzy) i róbcie, jak uważacie." A ludzie krzyczą: Na krzyż! 
Czy Ty też jesteś Piłatem? Nie?
Trwa dyskusja na temat całkowitego zakazu aborcji. Niby Polska to kraj katolików, a NIEUSTANNIE słyszę: ja jestem przeciwko aborcji, ale uważam, że człowiek powinien mieć wybór. Kobieta powinna mieć wybór, czy zabić, czy nie zabić. 
W dalszej części Ewangelii padają słowa:  " krew jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci"
Czy zdajemy sobie sprawę jaki to przekaz dla nas, chrześcijan? Przecież Ci Żydzi nie ukrzyżowali Jezusa osobiście. Wielu z nich nie chciało nawet Jego śmierci, ale nie mieli odwagi stanąć w Jego obronie, skrzyknąć się i odbić więźnia. 
Jesteś zwolennikiem wyboru, ale gdybyś dowiedział się, że Twoja koleżanka z pracy dokonała aborcji... Jaka jest Twoja pierwsza myśl? Może: ja bym tak nie zrobiła. W głębi siebie potępiasz ją. Uważasz się na lepszego człowieka. Ale to nie Ty musiałeś zmagać się z naciskami lekarzy, którzy naciskają i niech mi nikt nie wmawia, że jest inaczej. To nie Ty przeczytałeś milion artykułów o tym, że aborcja pomaga kobietom, żeby nie zniszczyły sobie życia. Albo że bestialstwem jest urodzić bardzo chore dziecko i zadać mu tyle bólu. Kiedy Ty spałeś wygodnie, ona płakała w poduszkę. Ale potępiasz ją. Gdzieś w głębi siebie uważasz, że jesteś lepszy. To takie automatyczne...
Uważasz, że kobieta powinna mieć wybór, tak? Zatem szanujesz także te kobiety, które rodzą dzieci chore. Ile przeznaczyłeś na wsparcie dzieci chorych? Hospicja perinatalne? Czy może byłeś w grupie matek, nauczycielek, którym nie podobała się obecność dziecka z zespołem Downa w grupie przedszkolnej? A może przewracasz oczami, kiedy upośledzone dziecko przeszkadza ci podczas Mszy, w urzędzie, w sklepie?
Tak, wielu zwolenników aborcji podnosi słuszny lament, że Polska nie ma warunków do leczenia dzieci chorych i że społeczeństwo takie osoby źle traktuje. Ale przecież to można zmienić. Dziś Ty i ja postanówmy sobie, że osoby chore, upośledzone będziemy traktować z szacunkiem i miłością. To wystarczy. No i że przeznaczę 1% swojej wypłaty na pomoc tym ludziom. Świat stanie się lepszy.
Jeśli jesteś zwolennikiem aborcji, ten tekst nie jest dla Ciebie. To tekst dla chrześcijan. A czasem może dla nibychrzescijan. No i dla tych wszystkich innych szanujących życie ;)


















środa, 30 marca 2016

Matematyka - ułamki, fractions

     Jakże często ludzi opowiadają, jak nienawidzili matematyki w szkole! Ale skąd się to bierze? Przecież większość z nas całkiem sprawnie wykorzystuje ją na co dzień i jakoś nie jest ona taka już przerażająca. Myślę, że bardzo dużo zależy od tego, jak się do niej nastawimy na samym początku edukacji. Zawsze lubiłam ułamki. Ale jak ich nie lubić, skoro "nasza pani" uczyła nas ułamków ma marsach. Batonikach marsach :D I do dziś pamiętam, jak wszyscy zebraliśmy się przy tym stoliku i każdy z napięciem czekał na swoje 1/2. Poznaliśmy wtedy całość, połowę i jedną czwartą. Czy można się nie nauczyć w takiej sytuacji jak obliczyć 1/4 + 1/4?
    Postanowiłam robić podobnie, choć jestem z pokolenia nie zachęcającego do słodyczy. Zastąpiłam je owocami - bananem, jabłkiem, kiwi. Takie wiadomości o ułamkach przemycałam i przemycam na bieżąco. Ostatnio postanowiłam stworzyć pomoce naukowe, które jakoś by wskazały na matematyczną stronę  tego, o czym mówimy. Dużo materiałów znalazłam na blogach, do których linki podałam poniżej. Każdy znajdzie coś dla siebie.
 



     Moje dzieciaki miłością do ułamków na razie nie pałają, umieściłam więc materiały w takich plastikowych przeźroczystych teczkach. Bardzo ułatwiły mi ostatnio uporządkowanie materiałów, choć nie jestem do końca zadowolona z naszego kącika. Ciężko to ogarnąć mając 3 dzieci w różnym wieku. Ale pozwalają one na porządek i dzieci widząc dany temat, częściej do niego sięgają niż w czasach teczek papierowych:). Nie mam też wystarczająco dużo miejsca, aby mieć wszystko w pięknych koszyczkach. 

Zaglądałam na następujące blogi:
5) superkid - zadania









środa, 10 lutego 2016

Gdzie te kobiety???

           Natchnął mnie artykuł napisany przez Natalię Niemen w prenumerowanym przeze mnie magazynie "meLady". Narzeka sobie nieco na facetów, ale w sumie nie wiem dlaczego. Musiał jej któryś dać w kość.  I często myślę tak jak autorka tego tekstu właśnie, ale jakoś czytając to u kogoś pomyślałam sobie - moment, a gdzie są te prawdziwe kobiety???!!!
            Jakoś nie mogę nie mieć wrażenia obserwując ten świat, że byłby lepszy, gdyby inne były kobiety. I wcale nie o to chodzi, że lepsze! Jesteśmy piękne, mądre, bystre, pracowite, systematyczne I W OGÓLE W TO NIE WIERZYMY!!! Ja na przykład patrzę na swoje zdjęcia sprzed 10 lat i zastanawiam się, co mi dosypywali do herbaty, że czułam się gruba? Jedyne co zmieniłabym na tych fotkach to dodałabym sobie pewności siebie. Nie chodziłabym ubrana tak, jakbym miała zamiar się ukryć. Dodałabym więcej uśmiechu i energii. A my dajemy się wkręcić w tą idiotyczną machinę, że nieustannie musimy dążyć do jakiegoś nieosiągalnego ideału i wpadamy w deprechę, że ciągle nam do niego tak daleko. Ideał jest jeden. Była na świecie raz kobieta z krwi i kości, której piękno zachwyca wszystkich i TYLKO do tego ideału powinnyśmy dążyć. Jej piękno jest nie do opisania i wynika z piękna jej duszy. Czy nie macie czasem wrażenia, że ktoś ma w sobie taki urok, choć patrząc kategoriami współczesnego świata nie powinien nas zachwycać? A czy nie jest czasem tak, że gdy poznamy kogoś bliżej i okazuje się być porządnym człowiekiem to i pięknieje w naszych oczach?
           Możemy dyskutować o tym, że to wina świata i naszych ojców, którzy nam nie prawili komplementów ( ja akurat zaliczam się do szczęśliwego grona dziewczyn, które nigdy nie uważały się za brzydkie, bo często tata powtarzał, że ma ładne córki, a tacie się wierzy). Ale co to zmieni? Czas dojrzeć, stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie - jestem fantastyczna. Może trzeba wysłuchać konferencji Adama Szustaka pt. "Judyta". Polecam!  I nie chodzi tu o wpadanie w pychę, ale właśnie o wyjście z niej! To ona pcha nas w tą rozpacz, to ona wprawia nas w kompleksy. Bo gdybyśmy były pełne pokory, stanęłybyśmy przed Bogiem i powiedziały: "Dziękuję! Skoro mnie taką stworzyłeś, to znaczy, że jestem wspaniała. "
          Kobieta pewna siebie i znająca swoją wartość, nie potrzebuje prostackiego poklasku mężczyzn delikatnie mówiąc prymitywnych. Takimi się nie otacza. Wie, że poradzi sobie bez faceta i jeśli ma na któregoś zwrócić uwagę, to ON się musi napracować. Wykazać odpowiedzialnością, dojrzałością, umiejętnością czekania... Jeśli nie ma w nim szacunku do Boga, to i dla kobiety zabraknie. Kobieta pewna siebie wie, że macierzyństwo jest łaską.
          Chciałabym, żeby kobiety nie szukały w rozpaczy byle jakiego męża, bo źle być starą panną. Chciałabym, żeby kobiety budowały swoją opinię o sobie w modlitwie. Chciałabym, żeby Maryja była ich wzorem. Wierzę, że słowo "patologia" zniknęłoby wtedy z tej ziemi.








poniedziałek, 18 stycznia 2016

W jakim stopniu życie prenatalne ma wpływ na nas?

     Oczywiście być może to, co mnie martwi u mojej najmniejszej pociechy nie wynika z doświadczeń w życiu pod sercem mamy. Ale to tak mocno mi się nasuwa, że jakoś ta myśl nie chce odejść.
     Nie ukrywajmy, zafundowałam Tomaszkowi niezłą dawkę złych emocji. Stres, przez który nie jadłam, nieustanne myśli o jego śmierci nie sprawiały, że czułam się jak kwitnąca matka z dzieciątkiem pod sercem. Mam tendencje do histeryzowania, to fakt.
     Nasz Babosz ( tak nazwali go bracia) jest bardzo strachliwy. Wystarczy na niego krzyknąć ( np. żeby nie pełzał do kominka) i wpada w płacz. A kiedy się uderzy albo mocniej zdenerwuje, zapowietrza się. Nie życzę nikomu, żeby oglądał swoje dziecko siniejące, przelewające się przez ręce, któremu ucieka wzrok. Trudno mi opisać co mnie jeszcze martwi. Dziś nagle zaczął się bać swojego taty...
     Może tak się trafiło akurat, a ja jestem zdenerwowana. A może musimy okazywać mu więcej czułości, bo się chopaczysko nastresowało, zanim pojawiło się na świecie.

Zabawy ze słowem

Jaka radość w domu!!! Zrezygnowana, bo ciągle serwuje im to samo, ciągle nuda, zrobiłam chłopakom gre w podchody. Co to była za radość. Maksymilian odczytywał, gdzie znajduję się następna podpowiedź. Taka przygoda, że hej! Żyć mi nie dawał, żebym dalej z nim grała i chowała następne karteczki. Pisałam na zwykłych kolorowych karteczkach, drukowanymi literkami, np. "POD PODUSZKĄ" albo " W SZAFIE", " W WANNIE" i chłopcy biegali po całym domu. Na koniec za pierwszym razem była słodycz i co usłyszałam? " Eeeeee, koniec? Jeszcze! Jeszcze!" i słodkość została tam, gdzie była... :) Teraz na końcu jest serduszko, "KOCHAM WAS", uśmiech. I oni na to właśnie czekają. Podchody - stare, ale jare :P

Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...