piątek, 3 listopada 2017

KRYZYS MACIERZYŃSTWA

               Zawsze staram się pisać o pozytywach macierzyństwa, bo świat tylko narzeka, pluje jadem i kpi z kobiet zaangażowanych w rolę matki. Ale dziś jednak muszę napisać o kryzysie macierzyństwa. Bo dziś mam tylko ochotę siąść i płakać. Choć najstarszy się uczy, najmłodszy śpi, a pozostała dwójka się bawi/kłóci. Opanowałam poranny kryzys i doszłam do wniosku, że jestem po prostu przemęczona. Nie śpię w nocy, bo Piotruś się budzić potrafi co godzinę. Wczoraj naprawdę czułam się jak zombie, a dziś było lepiej dopóki mój 2,5-latek nie postanowił zrobić sceny przy śniadaniu. Zazdrość o karmienie młodszego. Zaproponowałam, żeby usiadł obok mnie i będę ich karmić na zmianę ( wiem, że potrafi jeść sam, ale rozumiem rywalizację o względy mamy). Niestety był foch, że ma być tu i teraz i tak jak on chce. No i wulkan mojej złości wybuchł. A potem jak oni się tak wyciszają na moment, to ja mam wyrzuty sumienia, że nad sobą nie panowałam. I potem mam do siebie pretensje, że to wszystko dlatego, że nie zadbałam o swoje zdrowie psychiczne. Od miesiąca nie wyszłam nigdzie sama. Nie czytam książek, nie odpoczywam. Efekt jest taki, że narasta we mnie złość. Jestem jak przyduszona poduszką i potrzebuję tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. A czasem jestem tak głupia, że za bardzo wierzę w swoje możliwości pracy na bezdechu. Mogę też ponarzekać na brak wsparcia, ale co to zmieni?
    Do tej pory działały u mnie następujące metody:
1. wieczorny spacer 
2. czytanie książek czekając na syna w szkole muzycznej ( reszta jest z tatą)
3. kąpiel relaksująca przy świecach
4. wizyta u masażysty
    Jakoś wyjścia do ludzi, na jakieś spotkania, nie dodają mi energii. Bardzo je lubię, wnoszą coś do mojego życia, ale nie pomagają mi zrzucić tego napięcia związanego z nieustannym zajmowaniem się dziećmi. Zapewne wynika to z tego, że przechodzę z tłumu dzieci w tłum dorosłych. Od jakiegoś czasu ( kiedyś było zupełnie inaczej) bardziej potrzebuję pobyć sama ze sobą. Do tego nieustanny bałagan niekoniecznie działa na mnie uspokajająco...
    Pozostaje mi teraz wziąć się w garść i zadbać o siebie. Bo nie ma co liczyć, że ktoś zrobi to za mnie. Sama jestem odpowiedzialna za swój wypoczynek.

sobota, 17 czerwca 2017

Dzieci zabrały mi

    Bez wątpienia zabrały mi wczasy tylko we dwoje. Nigdy nie byliśmy na wakacjach tak z mężem sami ze sobą. Ani za granicą, ani nawet w Polsce. Nie pojechaliśmy w podróż poślubną, bo wszystko odkładaliśmy na zakup działki. Czy mi tego brakuje? Nie wiem, nigdy nie byłam, nie wiem co straciłam.
    Przez dzieci utraciłam swoją "męskość". Byłam raczej typem chłopczycy biegającej po drzewach, chodziłam w spodniach. Dopiero na studiach, będąc już w związku z moim mężem, odkrywałam na nowo spódnice i bluzeczki zagubione gdzieś w okresie dojrzewania. A potem, kiedy urodziłam Maksa, odkryłam jak pięknie być kobietą i dojrzewam do całkowitego zaakceptowania swojej kobiecości - ze łzami, wrażliwością, empatią. Bo to było dla mnie najtrudniejsze.
    Bez wątpienia dzieci co dzień pozbawiają mnie resztek pedantyzmu. Nigdy nie byłam czyściochem, ale lubię mieć wszystko na swoim miejscu, poukładane. Nie znoszę szukania czapki w koszu z nakryciami głowy, a potem odnajdywać ją w rękawie. Szukać pół dnia nożyczek, kleju, taśmy, długopisu. Już nawet zjeść potrafię na stole się klejącym całkowicie, bo wiem, że jak zacznę wycierać, to jak skończę, obudzi się nasz słodziak i znów będę odgrzewać po raz setny... Ostatnio czytałam demota, spodobał mi się, choć u mnie nie jest aż tak źle: Jestem mamą. Rano wstaję, robię sobie kawę i... wypijam wieczorem. Zdarza mi się jeść obiad na kolację.
   Starsze dzieciaki oduczają mnie krytykowania. Nie potrafię przemilczeć wielu spraw. Jak mnie coś gryzie, to wyrzucam to z siebie tak długo aż mi przejdzie. Jednak czytałam kiedyś, że zło uwolnione leci dalej i trafia do adresata. Powinnam nauczyć się oddawać te moje "wnerwy" Górze. Prosiłam w modlitwie o tę zdolność, to mam synów, którzy powtarzają każde słowo. " A mama powiedziała...". To zmusza do opanowania. Niestety czasem przez nich wiem, co mówią o mnie inni ;)
   Dzieci zabrały mi bez wątpienia myślenie o sobie na pierwszym miejscu. I nie piszę tego, żeby się pochwalić, jaką jestem wspaniałą matką. Moje początki w tej roli były tragiczne. Dziecko mi ryczy, a ja w połowie kolacji przypominam sobie, że zapomniałam dać mu coś do jedzenia. Nie potrafiłam karmić malucha na głodny żołądek, więc na początku najpierw szybko jadłam, a potem dawałam dziecku. Teraz doszłam już do wprawy i najpierw karmię dzieci, potem sprzątam ( jeśli jest okazja) i potem jem sama. W spokoju i bez pośpiechu. Z czystym sumieniem.
   Moi chłopcy jak nikt okradają mnie z pychy. Jeśli na moment pomyślę, że nie taka zła ze mnie mama, robią taki bałagan, że... Ostatnio pomyślałam sobie - nie ma tragedii, schodzi mi ten brzuch po ciąży. Za chwilę Szymon z rozbrajającą szczerością mówi do mnie; Mamo, masz trochę duży brzuch, jakbyś miała dzidziusia (z nadzieją w głosie)! Kiedy napocę się najwięcej nad zdrową ekozupką, wtedy akurat nie chcą jeść. Tak nieustannie. I cieszę się z tego. Robią to naturalnie, nie chcą mnie ranić, więc nie traktuję tego jako krytyki. Ale szybko pomagają mi trafić na ziemię. Bo jako kobieta lubię sobie czasem żyć marzeniami, niekoniecznie odzwierciedlającymi realne życie.











wtorek, 6 czerwca 2017

Jak radzić sobie z frustracją ?

  Nieustannie mam wrażenie, że doba jest za krótka. Lista rzeczy do zrobienia, spraw do załatwienia zamiast się skracać, wydłuża się jakby każdego dnia. Wydaje mi się, że jestem niewydolna. A przecież nie obijam się, nieustannie zajmuję się czymś konkretnym! I wtedy zaczynam się stresować, dzieci mnie drażnią i jestem po prostu sfrustrowana.
   W takich momentach warto usiąść i poukładać myśli. Ja robię to właśnie teraz, podczas tego wpisu. Dla uporządkowania spraw i dla relaksu. Bo relaks jest bardzo istotny i dojdę do tego za moment.
   Przede wszystkim należy znaleźć źródło naszego stresu. Mnie aktualnie drażni to, że zaplanowałam sobie, iż po zdaniu egzaminów po klasie 2 przez Maksa odpocznę, a potem wreszcie porządnie wysprzątam. Problem polega na tym, że nieustannie planuję tak, jakbym nie miała w domu małych dzieci. Bardzo trudno jest mi zaakceptować fakt, że nie jestem w stanie mieć wszystkiego poukładanego. I do tego drażni mnie, że sama jestem sobie winna. Jestem taka chaotyczna w działaniu, nie sprzątam na bieżąco, odkładam na szybko nie na swoje miejsce, a potem irytuje mnie ilość rzeczy do posprzątania. No i mąż, który mi to wypomina ;) A krytyka, o zgrozo, działa na mnie jak płachta na byka. Tak, wiem, że powinnam przyjmować ją z miłością i pokorą. Staram się, ale ten punkt pracy nad sobą jest najtrudniejszy. Kończy się to najczęściej właśnie frustracją, która odbija się na dzieciach. Mój syn w międzyczasie właśnie zaprezentował mi wiersz o mamie. Która chodzi i sprząta i denerwuje się, że czegoś zapomniała... Dzieci są jak papierek lakmusowy moich uczuć...
   Teraz muszę sobie zadać pytanie: czy ten stres mi pomaga, czy przeszkadza? Motywuje mnie, czy raczej sprawia, że moje działanie staje się chaotyczne? Każdy z nas inaczej na stres reaguje. Wiele zależy od sytuacji. Ja na przykład w bezpośrednim kontakcie pod wpływem stresu potrafię dobrze wypaść podczas rozmowy ( o pracę, biznesową itp.). Ale  wiszący nade mną przełożony tykający głośno: tik tak, oceniający itp. sprawia, że gubię myśli, tracę grunt pod nogami i moja praca się rozsypuje.  Jeśli dana sytuacja irytuje nas tak bardzo, że zamiast motywować do pracy, raczej nas do niej zniechęca, musimy właśnie sobie usiąść i przemyśleć plan działania. Ja zdecydowanie oczekuję od siebie zbyt wiele naraz. Chciałabym zrobić wszystko, zamiast mieć plan i odhaczać punkty wg możliwości danego dnia. Bo dzieci czasem bawią się same przez 2h, a czasem marudzą cały dzień. Niemowlę potrafi spać cały dzień, ale potrafi też cały dzień marudzić. Dlatego postanowiłam zrobić sobie plan sprzątania domu. Z racji niechęci do walających się kartek ( mimo chęci do dotykania, podkreślania itp.) zrobiłam sobie plan sprzątania w google keep . Żeby mieć go na zawsze. Aplikację tę mam też w telefonie, pod ręką. Teraz muszę przepracować temat sama ze sobą. Uspokoić się, zaakceptować stan rzeczy i polubić nową sytuację. Kiedyś przecież nadejdzie dzień, że ci bałaganiarze zaczną mi pomagać, prawda? Nadzieja umiera ostatnia!
  Tylko jak teraz pozbyć się tego napięcia? Internet jest pełny artykułów na temat radzenia sobie ze stresem. Oddychanie, napinanie mięśni, sport. Jest też proponowana joga, która w kościele katolickim jest zakazana - tak dla przypomnienia. Mnie w tych metodach drażni to, że są dla mnie nieosiągalne. Nie mam takiego momentu dnia, żebym spokojnie mogła usiąść na 20 minut i oddychać. Przecież pisząc ten tekst - jako moją metodę relaksu - nieustannie zajmuję się dziećmi. Nogą kołyszę wózek, odpowiadam na pytania, przygotowuję jedzenie. Byłabym jeszcze bardziej sfrustrowana, że nawet zrelaksować się nie mogę. Mam swoje sposoby. Modlę się. Nic tak nie pomaga jak oddanie problemów Jezusowi. Piszę. Lubię przelewać myśli na... ekran. Prowadzę bloga, piszę maile. Pomaga mi sport- rolki i rower. Udało mi się zorganizować... Nie, w sumie to moje modlitwy zostały wysłuchane. Pewna rodzina pożyczyła nam wózek/rikszę. Ma ręczny hamulec i miejsce dla dwójki dzieci. Sami nam to zaproponowali, ponoć po rekolekcjach :) No i jeszcze relaksuje mnie koszenie trawy. Uwielbiam kosić. Kosiarka jest tak głośna, że nie słyszę marudzenia czy sprzeczek.Skupiam się na optymalizacji kroków celem skoszenia jak najpraktyczniej. To pochłania mój umysł i pozwala się zrelaksować.
   Wspomnę tu jeszcze o czymś bardzo ciekawym i praktycznym. Kiedyś zapisałam się dla kurs online dla rodziców w szkole syna. Polegał on na analizie pracy mózgu i ćwiczeniach mózgu. Ostatnim etapem było stworzenie mapy myśli. Bardzo to pomaga w uporządkowaniu nie tylko pracy, ale także marzeń, planów. Na środku napisaliśmy: ja w roku 2020. I potem tworzyliśmy mapę konkretnych elementów naszego życia. Mapa ta pozwoliła mi to ująć w całość, uświadomić sobie swoje potrzeby, wyznaczyć plan działania. Jeśli jakoś tu trafiłeś - zrób sobie mapę myśli, poznaj siebie.







środa, 31 maja 2017

Mama XXI wieku

    Prowadziłam kiedyś dyskusję z teściem na temat zdrowego żywienia. Dlaczego nie podaję dzieciom pewnych produktów i dlaczego proszę, żeby nie przywozili dzieciom słodyczy. Kilka dni później powiedział, że w porannym programie było właśnie o nas, młodych matkach, które przesadzają z tym zdrowym żywieniem i że to teraz taka moda, która pewnie przeminie. Zrobiło mi się przykro. Bo przecież robię to nie dla mody, nie dla szpanu, ale dla zdrowia swoich dzieci i jego wnuków...
   Ale później pomyślałam - JESTEM Z TEGO DUMNA. Tak! Jestem dumna przede wszystkim z tego, że jestem matką. Patrzę na swoje dzieci i wiem, że podjęłam najlepszą decyzję, jaką mogłam podjąć. Zdecydowałam, że przede wszystkim chcę się realizować jako mama. Każdego dnia dostrzegam ich rozwój, każdego dnia podziwiam ich nowe umiejętności. Jestem przytulana i całowana od rana do wieczora. Nie, nie jest prawdą, że "siedzę w domu". Teraz np. kiedy to piszę, przez ramię zerkam na synów rozwiązujących przygotowany wcześniej przez mamę zestaw zadań z matematyki dostosowany do ich poziomu, czasem muszę zrobić przerwę i pohuśtać niemowlaka w wózku i patrzę do kuchni, gdzie dwulatek analizuję budowę tłuczka do mięsa. Już go rozłożył na dwa elementy, więc będzie klejenie. Obiad już postawiony, a pranie jest w pralce. Chwilka spokoju tak własnie wygląda. I jestem dumna, że mi się to udało zorganizować. Plany na popołudnie bardzo konkretne i nigdy nie siedzę, żeby siedzieć. Kiedy mogę, czytam książki o wychowaniu, o rozwoju dzieci, o samorozwoju i takie relaksujące. Nie marnuję czasu na poranne programy ;) Podchodzę do swojej pracy poważenie i staram się wszystko robić najlepiej jak potrafię. Ponoszę porażki, płaczę i nie mogę się zwolnić, kiedy mam dość.  Wstaję w nocy, nie mam ani jednego dnia wolnego w roku i do tego nie mam prawa do L4. I jestem zachwycona swoją pracą. Każdego wieczoru kładę się spać z poczuciem, że podjęłam dobrą decyzję. Trudną.
   Jestem matką minimalistką i matką praktyczną. I mogę powiedzieć, że my, matki XXI wieku jesteśmy bardzo świadome swojej roli. Dlatego nie patrzymy na program śniadaniowy i analizujemy na co jest moda, żeby zdecydować. Tak na przykład moja decyzja o zdrowym żywieniu została podjęta po analizie kilku książek, filmów i zbadaniu efektywności. Może to placebo, może wmawianie sobie, ale moje dzieci mało chorują. Staramy się jeść w miarę zdrowo. Co za problem smażyć na oleju kokosowym zamiast na margarynie? Czy wiecie, że w USA zakazano stosowania margaryny? Ja rozumiem, że kiedyś matki się nie zastanawiały. Za komuny nauczono je, że mają robić tak jak wszyscy i tyle. My mamy wolność wyboru. Wolność, ale i odpowiedzialność. Nie jest to łatwe, ale na szczęście możemy nie pozwolić na zatrucie swojego dziecka np. antybiotykami. Kilka lat temu matka odmawiająca podania antybiotyku była w otoczeniu wariatką, a dziś jest to powszechne. Kilka lat temu nikt nie pytał o skład szczepionki, a dziś niemal każdy rodzic zanim podejmie decyzję szuka jakichkolwiek informacji o składzie, skutkach ubocznych itp. I bardzo dobrze, bo dziś coraz mniej rodziców decyduje się na szczepienie dziecka, które "ma tylko katarek". Podchodzimy do rodzicielstwa bardziej świadomie i odpowiedzialnie. Czy właśnie dlatego, że "bardziej" to jesteśmy nieco jak wyrzut sumienia? Myślę, że nie. Po prostu nie mamy problemów, jakie musieli pokonywać nasi rodzice. Mamy wybór, mamy internet, ponosimy odpowiedzialność za swoje decyzje.
   Kiedyś pisałam o życiu bez chemii. Świat biegnie do przodu, a ja razem z nim. Dziś używam sobie do sprzątania myjki parowej. Mam czysto, higienicznie i bez chemii. O ile mam siłę sprzątać... Ale i tak bez chemii! :) I nie widzę powodu, żeby nie być z siebie zadowoloną. Tak, tak żyje młoda matka.
   Jestem dumna kiedy widzę swoje koleżanki, Matki na cały etat, mamuśki łączące ten cały chaos jeszcze z pracą zawodową. Są zadbane, ubrane praktycznie, ale i ładnie. Starają się być twórczymi partnerkami swoich mężów. Starają się nie zwiększyć masy ciała o 100% po kilku ciążach. Jeśli natura nie jest łaskawa, potrafią zatuszować to i owo. Nieraz słyszę od nich, że mnie podziwiają. A ja je podziwiam! Bo świetnie dają sobie radę organizacyjnie i motywują mnie zawsze, żeby moje bycie z dziećmi było twórcze. Dziękuję Wam za to!
  Nie rozumiem, dlaczego w katolickim społeczeństwie tak mało szacunku dla roli matki. Tak wiele razy zasugerowano mi, że powinnam wrócić do pracy. Zasugerowano, że mi się nie chcę pracować. A ja wam powiem, że chcę, aby moje dzieci wspominały lata młodości tak, jak ja je wspominam. Dom, w którym był ciepły obiad, w którym zawsze była mama. Ale chcę też więcej dać swoim dzieciom czasu, bo żyjemy w dobie techniki i nie muszę zmywać ręcznie, szorować podłogi na kolanach i prać we "Frani". Każda z nas musi zdecydować, czy może i czy chce odłożyć (może i na zawsze) powrót do pracy. Ale każda z nas ma obowiązek starać się być najlepszą mamą, jaką potrafi. Czasem zrezygnować z przesadnego pedantyzmu na rzecz zabawy z dzieckiem, a później na rzecz rozmów z dzieckiem, czasem w wymyślnych obiadków, czasem z wyprasowanych majtek ;) Musimy nauczyć się nieraz odkładać "ja", na rzecz "ty". To nigdy nie jest łatwe. Bo mama to zwyczajna kobieta, która ma swoje lepsze i gorsze dni, swoje nie zawsze właściwe nawyki, przyzwyczajenia, słabości. Warto być tego świadomą. Nie załamywać się, ale przeć do przodu!








sobota, 21 stycznia 2017

Afryka


Wyruszyliśmy z chłopakami w podróż do egzotycznej Afryki! Odszukaliśmy kontynent na globusie, zaznaczyliśmy go na mapie, pokolorowaliśmy i przyjrzeliśmy się Afryce w atlasie ( " Mój pierwszy atlas świata")

Poznaliśmy nieco afrykańskich zwyczajów i ludów.


Ogólnie ze względu na wiek chłopaków, nie chciałam zasypywać ich milionem informacji. Zależało mi, żeby wiedzieli gdzie jest Afryka, że jest tam odmienna kultura oraz roślinność i zwierzęta. Powycinałam im puzzle i memory oraz kolorowanki ze strony Fundacji Edukacji Międzykulturowej.
Ponadto zobaczyliśmy sobie jakiś dokument o zwierzętach Afryki i mam nadzieję, że ziarno zostało zasiane.



Wpis sprzed 1,5 roku, którego przez przypadek nie opublikowałam, może się przyda :)



piątek, 20 stycznia 2017

Dlaczego edukacja domowa...

    Postanowiłam napisać co nieco o naszej decyzji odnośnie edukacji domowej. Skąd wziął się ten pomysł i dlaczego się na to zdecydowaliśmy.
     Pierwszy raz słysząc o edukacji domowej pomyślałam i powiedziałam - to absolutnie nie dla mnie. Nie mam cierpliwości. Chcę wreszcie znaleźć pracę, gdzie będę się realizować. Później temat wrócił jak bumerang z zupełnie innej strony. Koleżanka bardzo poważnie rozważała temat. Ja czułam się w obowiązku (???) studzić jej zapał. Oczywiście widziałam ją w tej roli, ale nie siebie. Wtedy wydawało mi się, że chcę jej pomóc, ale dziś myślę, że pomagałam sobie oddalić wyrzut wobec mojego nastawienia. A może teraz zbytnio to analizuję...? Tak czy owak, zawsze uważałam, że pomysł jest świetny, ale nie dla mnie. Za jakiś czas znów temat powrócił, z zupełnie innej strony. Tym razem znajomi  NAMAWIALI nas , żebyśmy się zdecydowali, bo oni żałują, że wcześniej nie znali takiej możliwości. Już pozwoliłam im na przedstawienie argumentów, jakby postawiona pod ścianą. No i fakt, że nasz najstarszy syn wystrzelił w tym czasie z rozwojem szokując nas bardzo sprawił, że postanowiliśmy spróbować. Był to czas przedszkola, a zatem żadnych zobowiązań, egzaminów, tylko taki teścik dla nas, czy się w tym odnajdziemy i czegoś go nauczymy.
     Teraz mogę już powiedzieć, dlaczego postanowiliśmy kontynuować edukację w domu, a nie posyłać chłopaków do tradycyjnej placówki. Pierwszy powód to lenistwo. Moje własne. Odkryłam, że brak konieczności zaprowadzania dzieci do przedszkola daje mi więcej wolności niż ten czas bez nich w domu. Tak, bywają dni, że bardzo żałuję, że nie mogę wystrzelić ich w kosmos na kilka godzin. Ale rekompensują mi to spokojne poranki, kiedy wstaję całowana przez trójkę wspaniałych chłopaków albo budzę całuskami tę samą ekipę z informacją o gotowym śniadaniu. Nasze poranki są spokojniejsze, a dzięki temu i ja się tak nie denerwuję jak kiedyś. Nie mam dzięki edukacji domowej takich zmartwień banalnych - zebrania, pieczenie ciasta, ubrania do szkoły, przynoszenie chorób do domu itp. Są to sprawy proste i dla kogoś moja argumentacja może jest śmieszna. Ale ja jestem z natury panikarą, nerwusem i nie śpię, gdy pojawiają się banalne problemy. I jakoś tradycyjny system edukacji mnie nie uodpornił. Co więcej, dopiero teraz powoli uczę się dystansować do takich szarych problemów.  
     Kolejny powód, to brak rywalizacji. Tak dokładnie - to co wielu uważa za kontrargument dla ED, dla mnie jest właśnie jej plusem. Czy wyścig szczurów, jakiemu został poddany sort dzieciaków lat 80,90 coś wniósł? Oczywiście! Brak umiejętności współpracy, której niby uczymy się w szkole. Widać to wtedy, kiedy się zaczyna pracować. Każdy myśli tylko o swojej karierze, o swoim sukcesie i cierpi na tym najczęściej całościowo projekt czy firma. Nie zauważyłam, żeby szkoła nauczyła nasze społeczeństwo empatii, wzajemnego szacunku, tolerancji. Nikt mnie nie przekona, że edukacja domowa to wyalienowanie dziecka, które nie będzie sobie w stanie poradzić w społeczeństwie. Grupy są wszędzie i nie zauważam problemów ze strony moich synów z odnalezieniem się w tychże grupach. Nie mówiąc o tym, że szkoła tradycyjna to sztuczna gromada dzieciaków w jednym wieku. Czy mamy gdzieś takie grono naturalnie? Ludzie w pracy, wolontariacie, w rodzinie są w różnym wieku. I można świetnie odnajdywać się wśród rówieśników, a kompletnie nie radzić sobie ze współpracownikami starszymi o 20 lat!
      To co mi najbardziej odpowiada w edukacji domowej, to indywidualny rytm pracy. Dziecko jak każdy z nas ma lepsze i gorsze dni. Czasem jest lekko przeziębione, czasem entuzjazm urodzin nie pozwala skupić się na nauce. I możemy sobie wtedy odpuścić, wyluzować i nadgonić, kiedy wpada w wir pracy. A wpada. Teoria o fazach nauki sprawdza się u nas. Były takie tygodnie, że Maks tylko chciał czytać. I uczył się, uczył, nie chciał nic innego robić. Aż nauczył się czytać... zadania z matematyki. Okazało się, że to był jego cel. Uwielbia matematyczne zadanka (wykapana mamusia) i później mieliśmy istne matematyczne szaleństwo. Musieliśmy ściągać jakieś zadania logiczne, konkursowe, żeby nie wybiegał z materiałem, a raczej rozwijał właśnie myślenie logiczne. Później była faza pisania. Okazało się to zadaniem najtrudniejszym, ale wiedząc, że musi umieć pisać na zaliczenie pierwszej klasy, musiałam go nieco mobilizować. Prośba o liścik dla mamy, wypisywanie kartek świątecznych, list do kuzyna. Naszym następnym celem będzie ortografia. Ale ją chcę wprowadzać poprzez gry, zabawy, zagadki itp. Pomysłów w internecie jest mnóstwo. Nie musi to być wkuwanie zasad i słówek na blachę :)
       Kocham edukację domową za to, że ucząc jedno dziecko, łapie cała reszta. Przekonałam się o tym przy okazji nauki języka angielskiego. Robimy to metodą obrazków, piosenek, kolorowanek itp. I ostatnio poprosiłam syna, żeby policzył mi do 10. Na to nasz 4 latek zaprezentował swoją wiedzę, bo myślał, że go pytam. Nieraz kiedy powtarzamy słówka, podpowiada starszemu bratu :) No i nie mówiąc o najmłodszym, niespełna 2-latku tańczącym "Head, shoulders, knees and toes...". Zauważyłam, że kiedy właśnie on powtarza słówka z youtuba, robi to najdokładniej! Słowo "cabbage" w jego wykonaniu zachwyca mnie niesamowicie ;)
       Lubię uczyć swoje dzieciaki. Nadal brak mi cierpliwości i daleko mi do nauczycielki doskonałej. Ale rozwijamy się przy tym wszyscy. Przełamujemy swoje ograniczenia, lenistwo. Moi chłopcy potrafią obsługiwać pralkę, zmywarkę, ugotować prosty obiad. Gdy pójdę niedługo na porodówkę to wiem, że Maks lepiej sobie poradzi z pralką niż mąż! Lubię te momenty, kiedy siadamy w łóżku, każdy ze swoją książką. Ja i Maks czytamy, chłopaki udają, że też potrafią... Cenię sobie najbardziej chyba to, że mamy taką swoją relację. Potrafimy pogadać jak dorośli ludzie o swoich uczuciach, słabościach i zaletach. Czasem gramy w gry planszowe, czasem pieczemy zdrowe ciasta z jaglanki ( i uczymy się miar, dodawania itp), czasem po prostu oglądamy dobry film. A czasem kłócimy się o sprzątanie, a raczej jego brak i o mycie zębów. Nie mamy zadań domowych, sprawdzianów.
      Być może za 15 lat powiem, że to nie była dobra decyzja. Ale szczerze mówiąc głęboko wierzę, że nawet jeśli za rok będziemy zmuszeni zakończyć naszą przygodę z nauką w domu, to nasze doświadczenia wyjdą nam na dobre. Już widzę, ile zmieniło się we mnie. W postrzeganiu świata, ludzi, własnych możliwości. Myślę, że zaszczepiliśmy swoim dzieciom, że mogą w życiu robić co tylko zechcą, jeśli będą na to ciężko pracowały. I to chcemy w nich pielęgnować - wiarę we własne możliwości, realizm i pracowitość.














środa, 11 stycznia 2017

Jak ogarnąć dzieciolandię ???

   Czytałam ostatnio wpis pewnej mamy na blogu  mamypunktwidzenia . Słowa: "Znacie to uczucie, kiedy dziecko zasypia a Wy wygodnie siadacie na kanapie z pilotem w jednej ręce oraz kubkiem gorącej czekolady w drugiej? Nie? Ja również. " sprawiły,  że postanowiłam napisać coś od siebie. Od jakiegoś czasu znam to uczucie każdego wieczoru, czasem nawet po południami. Jestem mamą od 7 lat. Dokładnie dziś mój pierworodny syn ma urodzinki i dlatego postanowiłam podzielić się swoim doświadczeniem, jak doszłam do tego etapu - czasu tylko dla siebie z kawą, czekoladą, kakao czy laptopem :)
    Przede wszystkim praca w domu oznacza nieustanne zmiany. To, że dziś jestem w stanie usiąść wieczorem czy w ciągu dnia nie oznacza, że tak było, jest i będzie. Dziś moi chłopcy mają 7 , 4 i niecałe 2 lata, ale za miesiąc w naszym domu powitamy nowego  kawalera i wszystko może ( ale nie musi) przewrócić się do góry nogami. Trzeba się na to nastawić, żeby potem się nie frustrować.
   Dzielę pracę w domu na 3 części:

  1. sprzątanie 
  2. jedzenie
  3. edukacja
Myślę, że to główne obowiązki mamy i żony. Każda z nas jedne lubi bardziej, inne mniej. Ja zdecydowanie najbardziej nie lubię gotować i nie mam do tego talentu. Jest to dla mnie trudny temat, bo każda żona chciałaby zachwycać swoją rodzinę pysznymi obiadkami, a mi raczej takowe nie wychodzą i nie mam do tego serca... Cóż zrobić, nikt nie jest doskonały!
   Dlatego zacznę od jedzenia. Choć nie jest to dla mnie jakaś wielka przyjemność, podchodzę do sprawy bardzo poważnie. Z powodu zdrowia. Wiem już z doświadczenia, a nie z artykułów, że to, co podajemy naszym dzieciom i sobie ma wpływ na nasze zachowanie. Dieta wysokocukrowa, to dzieci żywe, pełne energii, czasem agresywne. Częściej chorujące także. Dlatego na ile pozwala nam kultura, w której żyjemy i otoczenie, ograniczam w naszej diecie cukier i chemię. Widzę na ten temat dostarczyły mi głownie "Zamień chemię na jedzenie", "Jaglany detoks" i 2 kolejne książki Marka Zaremby oraz "Ukryte terapie" J. Zięby. Czytałam też co nieco o oczyszczaniu organizmu, o teoriach św. Hildegardy z Bingen czy diecie dr Ewy Dąbrowskiej.  Oczywiście nie da się, moim zdaniem, przygotowywać zawsze zdrowe posiłki dla rodziny, pełne witamin i dobrze dobrane. Jest to trudne, kosztowne i meczące. Ale nieodpowiedzialnością jest w ogóle nie brać pod uwagę tej wiedzy. My już całkowicie przestawiliśmy się na zdrowe śniadania ( stanowią one 90% spożywanych przez nas pierwszych posiłków). Nie idealne, bo ile teorii tyle ideałów ;) Są to kasza manna, płatki owsiane i najczęściej kasza jaglana z owocami. Dziś na przykład zrobiłam jaglankę z dynią, jabłkiem, żurawiną i granatem. 
Było to jedno z bardziej pracochłonnych i wymyślatych moich śniadań. Kasza jaglana ma to do siebie, że można ją ugotować w większych ilościach i zostawić w lodówce na kilka dni. Także potem pozostaje mi tylko dobrać dodatek do kaszy. Najczęściej są to jabłka z uwielbianym przez synów cynamonem. Czasem do tego podpiekam banany. Książki Marka Zaremby mają wiele ciekawych przepisów, które są dla mnie inspiracją. Początkowo robiłam wszystko dokładnie wg przepisów, ale z powodów finansowych i niechęci do marnowania jedzenia, musiałam dostosować nieco dietę do ilości członków rodziny i finansów właśnie. Żywność eko jest droższa i trzeba, moim zdaniem, dostosować zakupy do budżetu i chęci. Bo nie chodzi o to, żeby gotować zdrowo i chodzić non stop poirytowanym. Nie o to chodzi. Ja wprowadzałam wszystko etapami, powoli się ucząc. Natomiast jeśli chodzi o zdrowie, to 
  • unikam lekarza jak ognia, bo poczekalnia to źródło kolejnych chorób ( oczywiście w granicach rozsądku!!!)
  • regularnie serwuję dzieciom tzw. bomby witaminowe 
  • każdy kaszel, katar czy kichnięcie to serwowanie zwiększonej dawki witaminy C, spożywamy jej także więcej w okresie jesienno-zimowym, a także witamin D i K
I muszę przyznać, że w porównaniu do sytuacji sprzed kilku lat, jest ogromna poprawa. Nasz pierwszy syn miał częściej antybiotyk w pierwszym roku życia niż jego bracia razem wzięci w ciągu ich całego życia. Oczywiście wiązało się to także z innymi elementami. Zmiana sposobu żywienia to nie dotknięcie magicznej różdżki. 
    Kolejnym tematem, który spędza sen z powiek zdecydowanej większości matek to porządek. A raczej jego notoryczny brak. I można udawać, że nie widzi się bałaganu. Jeśli potrafisz- ciesz się! Ja nie widzę bałaganu tylko wtedy, gdy jestem chora... Po prostu oboje z mężem wolimy czystość i kiedy jest brudno, chodzimy jak tykające bomby zegarowe! To nie oznacza, że u nas zawsze lśni, tak się nie da mając tyle sił i chęci co ja i tyle sił i chęci bałaganienia co nasze łobuziaki. Jest jedno ALE. Zasady. W zachowaniu względnej czystości bardzo pomagają zasady. Nie ma jedzenia na górze, wynoszenia zabawek na dół ( sypialnie - góra, salon-dół) itd. Każdy z nas powinien postawić granice dzieciom tak, żeby móc spokojnie żyć. Dzieci nie muszą być centrum naszego świata i też powinny się dostosować do naszych uczuć. Wiadomo, że kilkumiesięczny bobas będzie miał na dole zabawki, żeby mi było wygodniej się nim zajmować. Ale kto opanował chodzenie po schodach ( czy też raczkowanie po schodach), ten bawi się na górze i basta! Drugim elementem, który pomógł mi chyba najbardziej był  MINIMALIZM. Dopiero niedawno uświadomiła mi koleżanka, że jestem minimalistką z natury. Zachwycił mnie jej entuzjazm w ograniczaniu przedmiotów po lekturze ksiązki "Minimalizm daje radość",  która jest już na liście tego, co koniecznie przeczytać muszę. Im więcej mamy przedmiotów, tym trudniej jest nam je opanować. A dotyczy to przede wszystkim zabawek. Czy na pewno Twoje dziecko potrzebuje ich wszystkich naraz? Nie? To po co są pod jego ręką? U nas 3/4 zabawek siedzi na strychu ( u innych np. wysoko w szafach pochowane w pudłach) i co jakiś czas je wymieniamy. Mamy też umowę, że jeśli porządku nie będzie, zmniejszymy ich ilość.  Mniej więcej wygląda to tak:




Pierwszy regał stoi na podłodze i są to zabawki, którymi mogą bawić się wszyscy. Nad nim wisi półka z grami edukacyjnymi i puzzlami dla starszych synów. Ponadto mają skrzynię z drewnianymi torami i pociągami oraz pudło z klockami. I książki w sypialni, poza zasięgiem dwulatka. Ten system panuje u nas od kilku miesięcy i jest najefektywniejszym póki co wymyślonym. Zabawek jest na tyle mało, że chłopcy nad nimi panują, ale też mają co robić. Są jeszcze gry planszowe bardziej skomplikowane, które tylko my możemy wyciągać i są poza ich pokojami. Wspomnę o nich poniżej odnośnie edukacji.  Minimalizm warto wprowadzić w ubraniach, kosmetykach, urządzeniach domowych. Mieć tylko to, co się używa naprawdę a nie "może kiedyś się przyda". Ja jestem na etapie wprowadzania go na większą skalę, bo widzę, że im więcej mam, tym jest mi trudniej! Cały problem polega na tym, że trzeba też szanować pozostałych członków rodziny i ich potrzeby. Także potrzebę posiadania czegoś. To trudna szkoła negocjacji, ale warto się poświęcić. I jeszcze ostatnia sprawa - sprzątanie i pranie staram się robić "eko". O tym kiedyś już pisałam tutaj . Nie zawsze mam czas i siły na wszystkie elementy ekologicznego sprzątania, mam na myśli aktualny stan zaawansowanej ciąży, ale staram się chociaż kupować ekologiczne środki czystości.
    Ostatni temat to mój ulubiony. Edukacja dzieci. To jest coś, co lubię robić i na co nigdy nie mogę znaleźć wystarczająco dużo czasu. Powszechne jest dziś tworzenie dzieci geniuszów. Koniecznie instrument, pływanie, szachy, języki obce itd. Nie uważam, że trzeba robić tak jak wszyscy, czy w jedną stronę ( o czym wspominałam) czy w drugą - posłać do szkoły i się nie interesować. Gdybym mieszkała w mieście i musiała wrócić do pracy, poszukałabym placówki, która mi odpowiada. Przedszkola i szkoły różnią się od siebie i rodzice mają wybór. Szczególnie jeśli chodzi o przedszkola. My natomiast zdecydowaliśmy się na edukację domową. Z wielu przyczyn i nie o tym chcę pisać. Chciałabym raczej opisać jak to u nas działa. Do szkoły "chodzi" tylko najstarszy syn. Mamy książki, ćwiczenia i z nich korzystamy. Ale staram się także, żeby dzieciaki uczyły się przez zabawę. Bardzo dużo daje rozsądne kupowanie gier czy puzzli i proszenie rodziny właśnie o konkretny zakup w ramach prezentu. Często kupuję z serii CZu CZu dla młodszych, puzzle mapy i edukacyjne gry planszowe. Aktualnie na fali mamy "Było sobie życie". Chłopaki kochają bajki z tej serii ( właśnie jednym z prezentów były wszystkie części), a teraz gramy w grę planszową. I także dorośli mogą się wiele z niej nauczyć, co sprawia, że nie jest nudna. Mieliśmy etap memory flagi świata. Bardzo lubimy robić tzw. lapbooki.   Świetnym prezentem, który dostaliśmy były pusy. Myślę, że sprawia mi to tyle przyjemności, bo sama byłam w szkole klasycznym panikującym kujonem, który bał się sprawdzianów i uczył się na pamięć i oczywiście nic z tego nie pamiętam. Teraz uczymy się wszyscy razem i świetnie się przy tym bawimy! Nawet jeśli pracujesz, nie rezygnuj z takich zabaw. Oczywiście nie masz czasu tyle co osoba pozostająca w domu z dziećmi, ale ten czas rozwoju dla was jest też czasem z dzieckiem, który na zawsze pozostanie w jego wspomnieniach. Nawet z młodszym dzieckiem można usiąść i pograć - ja lubię zabawki  typu montessorii. Dziecko się rozwija, a mama nie umiera z nudów ;) I wszyscy miło spędzamy czas. 






































Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...