piątek, 20 stycznia 2017

Dlaczego edukacja domowa...

    Postanowiłam napisać co nieco o naszej decyzji odnośnie edukacji domowej. Skąd wziął się ten pomysł i dlaczego się na to zdecydowaliśmy.
     Pierwszy raz słysząc o edukacji domowej pomyślałam i powiedziałam - to absolutnie nie dla mnie. Nie mam cierpliwości. Chcę wreszcie znaleźć pracę, gdzie będę się realizować. Później temat wrócił jak bumerang z zupełnie innej strony. Koleżanka bardzo poważnie rozważała temat. Ja czułam się w obowiązku (???) studzić jej zapał. Oczywiście widziałam ją w tej roli, ale nie siebie. Wtedy wydawało mi się, że chcę jej pomóc, ale dziś myślę, że pomagałam sobie oddalić wyrzut wobec mojego nastawienia. A może teraz zbytnio to analizuję...? Tak czy owak, zawsze uważałam, że pomysł jest świetny, ale nie dla mnie. Za jakiś czas znów temat powrócił, z zupełnie innej strony. Tym razem znajomi  NAMAWIALI nas , żebyśmy się zdecydowali, bo oni żałują, że wcześniej nie znali takiej możliwości. Już pozwoliłam im na przedstawienie argumentów, jakby postawiona pod ścianą. No i fakt, że nasz najstarszy syn wystrzelił w tym czasie z rozwojem szokując nas bardzo sprawił, że postanowiliśmy spróbować. Był to czas przedszkola, a zatem żadnych zobowiązań, egzaminów, tylko taki teścik dla nas, czy się w tym odnajdziemy i czegoś go nauczymy.
     Teraz mogę już powiedzieć, dlaczego postanowiliśmy kontynuować edukację w domu, a nie posyłać chłopaków do tradycyjnej placówki. Pierwszy powód to lenistwo. Moje własne. Odkryłam, że brak konieczności zaprowadzania dzieci do przedszkola daje mi więcej wolności niż ten czas bez nich w domu. Tak, bywają dni, że bardzo żałuję, że nie mogę wystrzelić ich w kosmos na kilka godzin. Ale rekompensują mi to spokojne poranki, kiedy wstaję całowana przez trójkę wspaniałych chłopaków albo budzę całuskami tę samą ekipę z informacją o gotowym śniadaniu. Nasze poranki są spokojniejsze, a dzięki temu i ja się tak nie denerwuję jak kiedyś. Nie mam dzięki edukacji domowej takich zmartwień banalnych - zebrania, pieczenie ciasta, ubrania do szkoły, przynoszenie chorób do domu itp. Są to sprawy proste i dla kogoś moja argumentacja może jest śmieszna. Ale ja jestem z natury panikarą, nerwusem i nie śpię, gdy pojawiają się banalne problemy. I jakoś tradycyjny system edukacji mnie nie uodpornił. Co więcej, dopiero teraz powoli uczę się dystansować do takich szarych problemów.  
     Kolejny powód, to brak rywalizacji. Tak dokładnie - to co wielu uważa za kontrargument dla ED, dla mnie jest właśnie jej plusem. Czy wyścig szczurów, jakiemu został poddany sort dzieciaków lat 80,90 coś wniósł? Oczywiście! Brak umiejętności współpracy, której niby uczymy się w szkole. Widać to wtedy, kiedy się zaczyna pracować. Każdy myśli tylko o swojej karierze, o swoim sukcesie i cierpi na tym najczęściej całościowo projekt czy firma. Nie zauważyłam, żeby szkoła nauczyła nasze społeczeństwo empatii, wzajemnego szacunku, tolerancji. Nikt mnie nie przekona, że edukacja domowa to wyalienowanie dziecka, które nie będzie sobie w stanie poradzić w społeczeństwie. Grupy są wszędzie i nie zauważam problemów ze strony moich synów z odnalezieniem się w tychże grupach. Nie mówiąc o tym, że szkoła tradycyjna to sztuczna gromada dzieciaków w jednym wieku. Czy mamy gdzieś takie grono naturalnie? Ludzie w pracy, wolontariacie, w rodzinie są w różnym wieku. I można świetnie odnajdywać się wśród rówieśników, a kompletnie nie radzić sobie ze współpracownikami starszymi o 20 lat!
      To co mi najbardziej odpowiada w edukacji domowej, to indywidualny rytm pracy. Dziecko jak każdy z nas ma lepsze i gorsze dni. Czasem jest lekko przeziębione, czasem entuzjazm urodzin nie pozwala skupić się na nauce. I możemy sobie wtedy odpuścić, wyluzować i nadgonić, kiedy wpada w wir pracy. A wpada. Teoria o fazach nauki sprawdza się u nas. Były takie tygodnie, że Maks tylko chciał czytać. I uczył się, uczył, nie chciał nic innego robić. Aż nauczył się czytać... zadania z matematyki. Okazało się, że to był jego cel. Uwielbia matematyczne zadanka (wykapana mamusia) i później mieliśmy istne matematyczne szaleństwo. Musieliśmy ściągać jakieś zadania logiczne, konkursowe, żeby nie wybiegał z materiałem, a raczej rozwijał właśnie myślenie logiczne. Później była faza pisania. Okazało się to zadaniem najtrudniejszym, ale wiedząc, że musi umieć pisać na zaliczenie pierwszej klasy, musiałam go nieco mobilizować. Prośba o liścik dla mamy, wypisywanie kartek świątecznych, list do kuzyna. Naszym następnym celem będzie ortografia. Ale ją chcę wprowadzać poprzez gry, zabawy, zagadki itp. Pomysłów w internecie jest mnóstwo. Nie musi to być wkuwanie zasad i słówek na blachę :)
       Kocham edukację domową za to, że ucząc jedno dziecko, łapie cała reszta. Przekonałam się o tym przy okazji nauki języka angielskiego. Robimy to metodą obrazków, piosenek, kolorowanek itp. I ostatnio poprosiłam syna, żeby policzył mi do 10. Na to nasz 4 latek zaprezentował swoją wiedzę, bo myślał, że go pytam. Nieraz kiedy powtarzamy słówka, podpowiada starszemu bratu :) No i nie mówiąc o najmłodszym, niespełna 2-latku tańczącym "Head, shoulders, knees and toes...". Zauważyłam, że kiedy właśnie on powtarza słówka z youtuba, robi to najdokładniej! Słowo "cabbage" w jego wykonaniu zachwyca mnie niesamowicie ;)
       Lubię uczyć swoje dzieciaki. Nadal brak mi cierpliwości i daleko mi do nauczycielki doskonałej. Ale rozwijamy się przy tym wszyscy. Przełamujemy swoje ograniczenia, lenistwo. Moi chłopcy potrafią obsługiwać pralkę, zmywarkę, ugotować prosty obiad. Gdy pójdę niedługo na porodówkę to wiem, że Maks lepiej sobie poradzi z pralką niż mąż! Lubię te momenty, kiedy siadamy w łóżku, każdy ze swoją książką. Ja i Maks czytamy, chłopaki udają, że też potrafią... Cenię sobie najbardziej chyba to, że mamy taką swoją relację. Potrafimy pogadać jak dorośli ludzie o swoich uczuciach, słabościach i zaletach. Czasem gramy w gry planszowe, czasem pieczemy zdrowe ciasta z jaglanki ( i uczymy się miar, dodawania itp), czasem po prostu oglądamy dobry film. A czasem kłócimy się o sprzątanie, a raczej jego brak i o mycie zębów. Nie mamy zadań domowych, sprawdzianów.
      Być może za 15 lat powiem, że to nie była dobra decyzja. Ale szczerze mówiąc głęboko wierzę, że nawet jeśli za rok będziemy zmuszeni zakończyć naszą przygodę z nauką w domu, to nasze doświadczenia wyjdą nam na dobre. Już widzę, ile zmieniło się we mnie. W postrzeganiu świata, ludzi, własnych możliwości. Myślę, że zaszczepiliśmy swoim dzieciom, że mogą w życiu robić co tylko zechcą, jeśli będą na to ciężko pracowały. I to chcemy w nich pielęgnować - wiarę we własne możliwości, realizm i pracowitość.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...