czwartek, 16 października 2014

Najtrudniejszy 13... października

       Mieliśmy ciężki weekend jak dla ciężarówki. W sobotę pięćdziesiąte urodziny cioci, w niedzielę rodzinna imprezka urodzinowa siostrzeńca. I trzeba było się troszkę wykręcać, bo tańczyć nie za bardzo mi wolno, a jedzenie niestety wylądowało w toalecie. Uroki pierwszego trymestru. Na szczęście to już jego końcówka, te nieustanne nudności i wymioty powinny niedługo się skończyć. W poniedziałkowy poranek, po wyprawieniu starszego syna do przedszkola, postanowiłam nieco odpocząć. Młodsza latorośl zasiadła przed pudłem, które doceniam dopiero teraz, bo pozwala mi się położyć i mieć pewność, że jego zielonkawe oczy wpatrują się z zadowoleniem w te kolorowe obrazki i mogę odetchnąć. Z błogiego już niemal snu wybudził mnie telefon. Ale zacznę od początku...
      Mając większą wiedzę, niż przy planowaniu pierwszej dwójki naszych dzieciaków, tym razem wreszcie wcześniej wykupiliśmy ubezpieczenie i zaczęłam brać witaminki, z kwasem foliowym rzecz jasna. Mamy to szczęście, że nigdy nie było u nas problemów z krótkim czasem od decyzji o posiadaniu potomstwa do bijącego serca pod moim. Pewnie to jakieś uwarunkowania, zdrowie i fakt, że nigdy nie stosowałam żadnych hormonów, a moja "antykoncepcja" to aplikacja OvuView. Wreszcie udało mi się znaleźć lekarza o zdrowych poglądach. Ciężko znaleźć ginekologa, który nie wyśmieje karty obserwacji cyklu, ale słowa o dniu jajeczkowania bierze na serio ( mam długie cykle i wg standardowego podejścia dzieciątko powinno być np. większe na pierwszym usg, a ja wiedziałam, że jest praktycznie tydzień później poczęte niż się zakłada). Dostałam skierowanie na badania prenatalne. Głównie żeby się przyjrzeć sercu, bo można wykryć wadę możliwą do wyleczenia farmakologicznie. Pojechaliśmy z mężem bez jakiegoś strachu. Jesteśmy młodzi i mamy dwóch zdrowiutkich synów. I jak się spodziewaliśmy, dzidziuś okazał się idealny. Wszystko super. No i ten rzucający się w oczy siusiak... Przez moment byłam w szoku, bo jakoś miałam przeczucie, że będzie córka. Potem się śmialiśmy, że jestem boska...Natalia Boska ( rodzinka.pl). Patrzyłam z zachwytem na te oczka, nosek, te brykające nóżki i rączki. Mój brzuch to dla niego istny plac zabaw. Te zdjęcia i nawet filmiki nie pokazują tego, co się widzi podczas badania. Trudno opisać jak cudownie jest zobaczyć te radosne skoki, wkładanie paluszka do buzi... Mąż oczywiście był dumny jak paw z posiadania trzeciego syna. Zostało tylko poczekać na wyniki analizy krwi, ale w ogóle o tym nie myśleliśmy, bo miały przyjść na maila.
        Z błogiego już niemal snu wybudził mnie telefon. W poniedziałek, 13 października. Dzwonią w sprawie wyników analizy krwi, pan doktor chce ze mną porozmawiać. ????? Pytam: coś jest nie tak? Słysze: Nooooo, ale pan doktor chce z panią osobiście porozmawiać. Pani dr, która robiła usg jest na urlopie, czy mogę być jutro o 20:40? Co za pytanie! Nawet gdyby mi proponowali 5:00 rano dnia następnego, to bym była!!! Za godzinę bym była, bo tyle trwa droga... Płaczę, szukam informacji w internecie. Abberacje chromosomowe, zespół Downa to najlepsza wiadomość, przy reszcie dziecko umiera. Ręce mi drżą, czytam dalej. Wyniki badań prenatalnych określają prawdopodobieństwo. Czyli nie ma diagnozy, ale jest taka opcja, zwiększone ryzyko. Uspokajam się co nieco. Przypominam sobie słowa o tym, że na usg wszystko jest idealnie.  Byle przetrwać do tej wizyty, pewnie się dowiem, że po prostu jest większe prawdopodobieństwo niż zakładano po samym usg. Nie spałam od 3:00, nie mogłam przestać myśleć, że Tomek mógłby umrzeć. Tak, chłopcy od początku mówili, że chcą brata Tomka. Mąż musiał iść do pracy na 18, jadę z rodzicami. Kolejka długaśna, mamy opóźnienie. Oszaleję, oszaleję! 21:15 - wchodzę. Lekarz spokojnie tłumaczy- wyniki białek są charakterystyczne dla zespołu Edwardsa ( nie, nie, nie!!!!!!!!!!!!!). Jest to zespół wad, dziecko żyje na ogół kilka dni, może miesięcy. Obliczyli prawdopodobieństwo 1:213. Mówię lekarzowi, że to mniej niż 0,5%! Że usg takie idealne. A lekarz jakby na siłę chciał mnie nastawić na najgorsze, że wyniki krwi są charakterystyczne. No i tłumaczenie. Mogę zrobić badanie na NFZ, amniopunkcję, z 1% szans na poronienie albo zapłacić 2800zł za jakieś prywatne badanie. Wtedy się dowiem na pewno. Powoli zaczynam rozumieć dlaczego im tak spieszno. Na wyniki amniopunkcji czeka się ok 3 tygodnie. Jestem w 15 tygodniu ciąży. Mówię, że ma nie kończyć. Przerwanie ciąży nie wchodzi w grę, w żadnym wypadku. Lekarz jakby zbity z tropu, nieco zakłopotany. Mówi, że w takim razie albo dla własnej wiedzy sprawdzić, albo poczekać. ALE czasem na usg do końca nic nie widać. Rozmowa trwała 30 minut. Miałam wrażenie, że lekarz chce, żebym była nastawiona na najgorsze. Czyżby miał większą wiedzę, niż program obliczający prwadopodobieństwo? 
Świat oszalał. Ja cierpię, bo mogę stracić dziecko, a oni wszyscy zachowują się tak, jakby się bali, że jak nie zadziałają na czas, to skończą jak Chazan. Ja bym tego wieczoru każdej feministce, która tak walczy o prawo do aborcji napluła w twarz. Bo przez taki chory świat, jaki one próbują tworzyć, ja zamiast pocieszenia, znajduję propozycję aborcji. A jak nie, to jest konsternacja i nie wiadomo co powiedzieć. Płaczę, często płaczę, bo nie chcę stracić mojego synka. Wierzę, że lekarz niepotrzebnie mnie tak nastraszył i będziemy jeszcze śpiewać Arkę Noego w aucie jak zawsze, ale głośniej o głos Tomka.

PS: 13 października, Fatima. 16 października JPII. Totus Tuus.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...