niedziela, 25 stycznia 2015

" Sprawy nigdy nie przebiegają zgodnie z planem"

          Jedna z moich koleżanek podziwiała ostatnio moją postawę. Że tak dzielnie znoszę tą sytuację, że się nie załamuję, że nie rozpaczam. Pozostałam w lekkim szoku, bo z mojej perspektywy jestem przesadnie emocjonalna, niepotrzebnie się zakręcam i zamartwiam, a może wcale nie ma ku temu powodów. Przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że to efekt mojej zgody na Boży plan. Jak wspominałam, zanim jeszcze serce Tomka zaczęło bić, powierzyłam Bogu tę możliwość posiadania kolejnego dziecka i powiedziałam, że przyjmę je takie, jakie mi da. Prosiłam tylko, żeby nie narażał mnie na śmierć dziecka. Jeśli taka jest Jego wola. Moje nastawienie było takie samo także przed pojawieniem się Szymona. 
            Inaczej sprawy wyglądały, kiedy zdecydowaliśmy się na pierwsze maleństwo. Moja postawa była raczej klasyczna. Chciałam mieć córeczkę oczywiście. No i musiała urodzić się w styczniu lub w lutym, ponieważ umożliwiłoby mi to zdanie ostatniego semestru i dało czas na wykonanie pracy badawczej w drugiej połowie ostatniego roku studiów. Z racji pewnej wiedzy o prawdopodobieństwie posiadania dziecka o określnej płci rozpoczęliśmy starania. Moje cykle zawsze były regularne. Ale w tym wszystko się poprzestawiało! Wreszcie byłam pewna, że cykl będzie bezowulacyjny i że nie jest nam dane jeszcze posiadać dzieciątka. Kiedy pewnego ranka standardowo zmierzyłam temperaturę zaczęłam się śmiać i powiedziałam mężowi - no to będziemy mieli syna. Byłam o tym tak przekonana, że podczas USG chyba po prostu cieszyłam się potwierdzeniem moich przypuszczeń, bo koniec końców strasznie się cieszyłam na to chłopisko. O radości męża i jego rodziny chyba pisać nie muszę. 
            Tak poza tym byliśmy biedni i dziś zastanawiamy się, o czym myśleliśmy decydując się w tej sytuacji na dziecko:) Jednak to nie koniec ucierania mojego pysznego nosa. Za resztki kasy zapisaliśmy się na szkołę rodzenia. Nasłuchaliśmy się jak wspaniale jest urodzić naturalnie i jak najdłużej karmić piersią. Oczywiście tak jest!!! No i koniecznie wychowywać dziecko bez smoczka. Jak już udało mi się zaliczyć na studiach co mogłam ( tutaj polecam rodzenie dzieci podczas studiów na Wydziale Chemicznym Politechniki Śląskiej, ponieważ postawa profesorów i pozostałych pracowników do dziś wywołuje łezkę w moim oku, przynaję szczerze - robili wszystko, żebym się tylko nie zestresowała :) ), nasze maleństwo wyczuło luz psychiczny mamy i postanowiło przyjść na świat. Ale jakoś opornie mu to szło albo ja go nie chciałam na ten świat puścić. Koniec końców, ja - która twierdziłam, że MUSZĘ urodzić naturalnie, po 20h błagałam, żeby zrobili mi tą piepszoną cesarkę! Myślałam, że umieram. Zresztą końcówki nie pamiętam, bo chyba traciłam przytomność między skurczami. Lekarz wreszcie uznał, że innego wyjścia nie ma. Ale żeby za łatwo nie było, nie było anestezjologa. Na szczęście po jakiś 2,5h położna przyniosła mi Maksa i przytuliła policzek do mojego ( w trakcie operacji). Zapomniałam o bólu, zmęczeniu i rozczarowaniu, tylko łzy leciały po moich policzkach oczywiście teraz też spływają. I choć poród jest okropnie trudny, to ta nagroda warta jest każdego bólu, każdego cierpienia. Dochodzenie do siebie po cesarce to nie jest najmilsze wspomnienie, ale zdecydowałam się na drugie dziecko, które ułożyło się pośladkowo i na trzecie, o którym od początku wiem, że znów będą mnie kroić. I dam się pokroić tyle razy, ile mi zdrowie pozwoli. 
         Po co to wszystko piszę? Bo wiem, że te nieustanne problemy związane z dziećmi uodporniły nas i nie zamartwiamy się chyba na zapas. Życie nie przebiega tak, jakbyśmy chcieli. Nie wystarczy napisać sobie plan, bo weryfikacja nastąpi brutalnie. Dziś już nie myślę, że muszę karmić Tomka 2 lata. Myślę, że będę robić wszystko, aby mi się udało. Bo Maksa MUSIAŁAM i mi się nie udało, SZYMKA chciałam i krmiłam go 16 miesięcy. Nie postanawiam unikać smoczka, bo Maksowi nie kupowaliśmy i jego pierwsze miesiące wspominam jako męczarnię, a karmienie i tak nie wyszło. Szymonowi położna kazała kupić w szpitalu smoczek. Dlaczego? Bo tak ukochał ssanie, że się nieco przejadał. I cytuję położną: "Albo kupicie mu smoczek, żeby się tak nie napychał, albo jak znów mnie tak zarzyga, to zrobię mu to samo!" Nie warto układać scenariusza na całe życie. Warto jednak zastanowić się, jaki plan ma dla nas Bóg. Gdy człowiek póbuje go realizować, jest po prostu szczęśliwy. Planowałam karierę, zdecydowanie naukową. W momencie, gdy mogłam ją zacząć realizować, bliski mi profesor powiedział: "Jako profesor, polecam ten doktorat. Ale jako człowiek radzę z tego zrezygnować. Nie da się tego łączyć z byciem matką, nigdy nie będzie Pani w domu." 
Wybrałam karierę, karierę mamy. I chcę być w tym możliwie najlepsza:) 
Nie wiem, czy za 3 miesiące będę się cieszyć z trójki zdrowych synów. Nie wiem, czy nasza stabilna sytuacja finansowa się nie zmieni. Nie wiem nawet, czy jutro się obudzę, więc po co się nad tym zastanawiać? Przecież sprawy i tak nigdy nie przebiegają zgodnie z planem, prawda?



niedziela, 18 stycznia 2015

Optymizm

         Dużo upłynęło czasu od mojego ostatniego wpisu. Początkowo miało to związek z pewnym załamaniem, które przeżywałam pod koniec listopada. To poczucie bezradności, ta złość na nasz system, ta niewiedza i strach. To wszystko sprawiło, że nie miałam na nic ochoty. Myślę, że dołożyła się do tego burza hormonalna, jakoś tak niepotrzebnie poddałam się złym emocjom. Był to też przez to ciężki czas w naszym małżeństwie, ponieważ jak wspominałam mój mąż nie należy do rozczulających się osób i nie potrafił dodać mi otuchy. Nie potrafił też mnie wysłuchać, a ja czułam się pozostawiona z wszystkimi problemami sama sobie. Prosiłam Boga o odrobinę nadziei, o lepsze samopoczucie. Ale jak to z tym naszym Ojcem bywa, działa powoli i ma swój plan we wszystkim. W tym czasie trwały intesywne prace nad wykańczaniem domu, tak że nie widywałam się niemal z mężem. Przeżyliśmy ciężkie dni, ale na szczęście udało nam się wyjść z kryzysu i do tego wprowadzić przed Bożym Narodzeniem do naszego własnego domu.
           Były to zdecydowanie najpiękniejsze Święta w moim życiu. Spokój, spokój, spokój. Nie spieszyliśmy się z niczym, zmobilizowani konkretnym kazaniem poprządnie przygotowaliśmy się do spowiedzi. Sporządziliśmy listę potraw na naszą pierwszą osobną Wigilię, do której radośnie się przygotowywaliśmy. Choinkę kupiliśmy ogromną, ale nade wszystko staraliśmy się zachować atmosferę miłości i pokoju. Nasz mały Tomcio był bardzo zadowolony z wigilijnych rozmaitości, mimo moich obaw obyło się bez rewolucji żołądkowych. Przed Świętami na wizycie okazało się, że chłopak słabo przybiera, co oczywiście mnie zestresowało. Jednak jakoś napłynęła do mnie myśl, że przy tym całym naszym kryzysie zafundowałam mu tyle stersów i tak słabo jadłam ( dopiero z perspektywy czasu to zauważyłam!), że pewnie nadrobi w okresie Świąt. No i tak też zrobił, wg badania 7 stycznia waży ok 1200g, więc nie ma powodu do obaw. Żadnych oznak jakiegokolwiek upośledzenia. No i odzyskałam tą nadzieję, tą wiarę, że będzie dobrze. Bez względu na to, co będzie, poradzimy sobie.
              Postanowiłam skupić się na byciu mamą. Tak, tak, niby takie logiczne, a jednak...Jak to często w życiu bywa, właśnie teraz odwiedzili nas znajomi, których rodzinny chaos zawsze wlewa w moje serce tyle optymizmu. I przywieźli do poczytania książkę poruszającą właśnie temat matki pozostającej w domu. Nie kury domowej, ale kobiety TWORZĄCEJ dom. Są oni dla mnie dowodem tego, że rodziny wielodzietne sa taką radością, niosą ze sobą życiowy optymizm. Choć ciężko nieraz pogadać, to widząc Szymcia i Stasia jak razem skakali z poukładanych do złożenia pudeł z meblami, które potem psotanowili młoteczkami i plastikową wkrętarką poskładać, jak gonili z Kryśką za balonami... W tym wszystkim Maksymilian, który zajął się swoim zestawem elektronika i Józio obśliniony i co jakiś czas przy maminej piersi... Niby takie prozaiczne, niby takie chaotyczne, a zasypiałam taka szczęśliwa. Tak jak teraz, gdy pisząc ten tekst słyszę głosy moich trzech mężczyzn pracujących nad zestawem elektronika ( tak, zestaw urodzinowy Maksa nie schodzi z pierwszego miejsca na liście zabawek od tygodnia, rano i wieczorem) i jestem taka szczęśliwa. Spędzają wieczór z tatą. Moi faceci. I wiem, że za rok będziemy chować ten zestaw przed wszystko wsuwającym do buzi Tomkiem...

Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...