niedziela, 18 stycznia 2015

Optymizm

         Dużo upłynęło czasu od mojego ostatniego wpisu. Początkowo miało to związek z pewnym załamaniem, które przeżywałam pod koniec listopada. To poczucie bezradności, ta złość na nasz system, ta niewiedza i strach. To wszystko sprawiło, że nie miałam na nic ochoty. Myślę, że dołożyła się do tego burza hormonalna, jakoś tak niepotrzebnie poddałam się złym emocjom. Był to też przez to ciężki czas w naszym małżeństwie, ponieważ jak wspominałam mój mąż nie należy do rozczulających się osób i nie potrafił dodać mi otuchy. Nie potrafił też mnie wysłuchać, a ja czułam się pozostawiona z wszystkimi problemami sama sobie. Prosiłam Boga o odrobinę nadziei, o lepsze samopoczucie. Ale jak to z tym naszym Ojcem bywa, działa powoli i ma swój plan we wszystkim. W tym czasie trwały intesywne prace nad wykańczaniem domu, tak że nie widywałam się niemal z mężem. Przeżyliśmy ciężkie dni, ale na szczęście udało nam się wyjść z kryzysu i do tego wprowadzić przed Bożym Narodzeniem do naszego własnego domu.
           Były to zdecydowanie najpiękniejsze Święta w moim życiu. Spokój, spokój, spokój. Nie spieszyliśmy się z niczym, zmobilizowani konkretnym kazaniem poprządnie przygotowaliśmy się do spowiedzi. Sporządziliśmy listę potraw na naszą pierwszą osobną Wigilię, do której radośnie się przygotowywaliśmy. Choinkę kupiliśmy ogromną, ale nade wszystko staraliśmy się zachować atmosferę miłości i pokoju. Nasz mały Tomcio był bardzo zadowolony z wigilijnych rozmaitości, mimo moich obaw obyło się bez rewolucji żołądkowych. Przed Świętami na wizycie okazało się, że chłopak słabo przybiera, co oczywiście mnie zestresowało. Jednak jakoś napłynęła do mnie myśl, że przy tym całym naszym kryzysie zafundowałam mu tyle stersów i tak słabo jadłam ( dopiero z perspektywy czasu to zauważyłam!), że pewnie nadrobi w okresie Świąt. No i tak też zrobił, wg badania 7 stycznia waży ok 1200g, więc nie ma powodu do obaw. Żadnych oznak jakiegokolwiek upośledzenia. No i odzyskałam tą nadzieję, tą wiarę, że będzie dobrze. Bez względu na to, co będzie, poradzimy sobie.
              Postanowiłam skupić się na byciu mamą. Tak, tak, niby takie logiczne, a jednak...Jak to często w życiu bywa, właśnie teraz odwiedzili nas znajomi, których rodzinny chaos zawsze wlewa w moje serce tyle optymizmu. I przywieźli do poczytania książkę poruszającą właśnie temat matki pozostającej w domu. Nie kury domowej, ale kobiety TWORZĄCEJ dom. Są oni dla mnie dowodem tego, że rodziny wielodzietne sa taką radością, niosą ze sobą życiowy optymizm. Choć ciężko nieraz pogadać, to widząc Szymcia i Stasia jak razem skakali z poukładanych do złożenia pudeł z meblami, które potem psotanowili młoteczkami i plastikową wkrętarką poskładać, jak gonili z Kryśką za balonami... W tym wszystkim Maksymilian, który zajął się swoim zestawem elektronika i Józio obśliniony i co jakiś czas przy maminej piersi... Niby takie prozaiczne, niby takie chaotyczne, a zasypiałam taka szczęśliwa. Tak jak teraz, gdy pisząc ten tekst słyszę głosy moich trzech mężczyzn pracujących nad zestawem elektronika ( tak, zestaw urodzinowy Maksa nie schodzi z pierwszego miejsca na liście zabawek od tygodnia, rano i wieczorem) i jestem taka szczęśliwa. Spędzają wieczór z tatą. Moi faceci. I wiem, że za rok będziemy chować ten zestaw przed wszystko wsuwającym do buzi Tomkiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sprawa Alfiego

O historii małego Alfiego, którego próbuje się zabić w Liverpolu słyszeli już chyba wszyscy. I wierzyć się nie chce, że takie rzeczy dzieją ...